Mam dla pani dobrą wiadomość. Historia owcy Zosi
- 1/2
- następne zdjęcie
Oto historia pasująca do zbliżających się świąt. Opowiada o Zosi, która jest 4-letnią owcą z rasy berrichon i źródłem dobrych wiadomości.
Zosine życie od początku było inne. Jako tygodniowe jagnię złamała sobie nogę i było to o tyle skomplikowane, że złamanie było otwarte. Pan Mariusz – nasz długoletni pracownik, któremu powierzyliśmy opiekę nad owcami, uchylił drzwi biura i oświadczył: - Pani Aniu, mam dla pani złą wiadomość... Jedno z jagniąt złamało sobie nogę. Już się chciałam ucieszyć, bo „mam dla pani złą wiadomość” pana Mariusza oznacza, że któreś ze zwierząt padło, a tym razem przecież żyło. Gdy jednak zobaczyłam maleństwo, zrozumiałam, że wiadomość naprawdę była zła. Z „żywego” mięsa wystawała kość, a na resztce skóry wisiała mała racica. Jagnię okazało się dziewczynką, więc daliśmy jej na imię Zosia i postanowiliśmy ją ratować.
ZOBACZ TAKŻE: Owca - czworonożna kosiarka
Zdezynfekowaliśmy ranę, założyliśmy opatrunek, który przez kolejne dwa dni zmienialiśmy trzy razy dziennie, pilnując aby do skaleczenia nie dostała się gangrena. Zasięgnęłam rady u brata ortopedy w temacie dalszego postępowania. Brat był zdania, że jagnię można uratować, ale trzeba będzie dokonać amputacji koniczyny, a to niestety wiązało się z kosztami. Na szczęście właściciel gospodarstwa zadeklarował się je ponieść, co wcale nie jest samo przez się zrozumiałe, bo co jak co ale ratowanie tygodniowego jagnięcia nie należało do ekonomicznej opłacalności. Po dwóch dniach a nie było to takie łatwe, jakby się mogło wydawać, znaleźliśmy w Złotoryi lekarza weterynarii, który był gotowy przeprowadzić amputację. W plastikowej skrzynce, wyścielonej pachnącym sianem, wieźliśmy Zosię najpierw na operację, potem na kontrolę, a w końcu na zdjęcie szwów. Mama Zosi pogodziła się z widokiem kulawej córki, karmiła ją, nie odstępowała na krok, a Zosia rosła jak na drożdżach, nie robiąc sobie nic ze swojego kalectwa.
Po kilku miesiącach wylądowała w stadzie jarek i tak już zostało przez 4 lata. Przez całe swoje życie nie poznała żadnego tryka, bo za radą lekarza weterynarii, chroniliśmy ją przed ciążą. Reagowała na swoje imię i była uprzywilejowana jak żadna inna owca: z ręki jadła jabłka i marchewkę, a do obcinania racic i do odrobaczenia dostawała się poza kolejką. Na pastwisko wyprowadzała inne jarki jako pierwsza, a do owczarni wchodziła ostatnia kuśtykając za resztą koleżanek. Dostała u nas dożywocie i byliśmy przekonani, że już się u niej nic nie zmieni, jednak życie pokazało, że się myliliśmy...
Przed miesiącem pan Mariusz uchylił drzwi biura i powiedział: - Pani Aniu... mam dla pani dobrą wiadomość. „Dobra wiadomość” pana Mariusza oznaczała przeważnie powiększenie stada o pojedyncze jagnię, bliźniaki, trojaczki, ba nawet czworaczki, ale to były wydarzenia, które u nas mają miejsce przeważnie zimą lub wczesną wiosną, a teraz był przecież listopad... Czyżby już się coś urodziło? - O tak, pani Aniu! Zosia została mamą! Że co? Że jak?... Zosia mamą?
Rzeczywiście! Przyjrzeliśmy się małemu, policzyliśmy na palcach i wyszło, że to naszemu nowemu nabytkowi, którym był tryk z rasy wrzosówki, udało się przeskoczyć do Zosi przez ogrodzenie i rozkochać ją w sobie. Zosia jest bardzo opiekuńczą i bardzo dumną mamą, a to że poszła na randkę z Wrzoskiem, jest dobrą wiadomością nie tylko dla niej. Już teraz cieszę się na moment, gdy pan Mariusz uchyli w przyszłym roku drzwi biura i powie: Pani Aniu.... mam dla pani dobrą wiadomość.
Felieton opublikowano w grudniowym numerze "Wieści Rolniczych". Chcesz prenumeratę? Wejdź TUTAJ
- 1/2
- następne zdjęcie