Hodowla ekstensywna
Spokojne i szczęśliwe zwierzęta to podstawa produkcji ekstensywnej w Różanej (powiat wałbrzyski), gdzie państwo Pokrzywowie prowadzą gospodarstwo ekologiczne.
O prawdziwą ekologiczną żywność trudno. W Polsce, choć są hodowle, brakuje certyfikowanych ubojni. I dlatego Robert Pokrzywa nie dostaje dobrej ceny na swoją wołowinę. Na mleku także nie może zbić majątku. Zwłaszcza że serów również wyrabiać mu nie wolno. Gospodarzy z Różanej zawsze interesowało zdrowe jedzenie, dlatego w 2003 roku postanowili zaprzestać używania nawozów sztucznych. Od tamtej pory hodują ekologicznie bydło mięsne i mleczne, konie oraz kury. W 2011 roku gospodarze otrzymali za działalność ekologiczną nagrodę od Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi.
Decydując się na hodowlę ekstensywną, należy wybrać odpowiednie zwierzęta. Trzeba wziąć pod uwagę nie tylko potencjał produkcyjny, ale również cechy funkcjonalne - zdolność do adaptacji w danych warunkach środowiskowych i żywieniowych, czas użytkowania, a przede wszystkim właściwości zdrowotne (odporność na mastitis i pasożyty), a także żerność i wykorzystanie paszy oraz płodność i łatwość porodów. W krajowych warunkach produkcyjnych do chowu bydła mlecznego w gospodarstwach ekstensywnych najbardziej przydatne są zwierzęta rodzimych ras, o wydajności w granicach 5-6 tys. kg mleka rocznie, najlepiej o kombinowanej (mlecznomięsnej) użytkowości. Dla gospodarstw ekologicznych położonych w pasie południowej Polski najlepsze są krowy rasy czerwono-białej i mieszańce z udziałem genów bydła rasy HF Red, reprezentujące zwierzęta o użytkowości kombinowanej oraz rasy simentalska i polska czerwona.
W gospodarstwie państwa Pokrzywów są utrzymywane krowy czerwono-białe, polska czerwona i krzyżówki z rasą HF. Rolnicy prowadzą hodowlę zachowawczą koni rasy śląskiej i kury - zielononóżki.
- Przekształciliśmy gospodarstwo na ekologiczne w 2003 roku, wtedy nie było żadnych dopłat. Początkowo przestaliśmy stosować nawozy i specyficznie żywić zwierzęta ekologiczną paszą. Paszy treściwej nie dajemy, jedynie lizawki. Krowy są wypasane w sezonie na łące. Na początku występują biegunki, ale po tygodniu same ustają. Jedyne problemy z zielonką i dostosowaniem do górskich warunków mają krzyżówki z rasą HF. Są one bardziej delikatne, zwłaszcza, jeśli chodzi o nogi. Tutaj, w górach, jest zimno i mokro - mówi Robert Pokrzywa.
Gospodarze żyją tylko z prowadzenia hodowli. - Na chwilę obecną przychody są, bo są. Nie ma z czego odłożyć. Wszystko pożerają opłaty - żali się pani Helena. Hodowcy utrzymują 20-21 sztuk bydła, z czego 15 to krowy mleczne, a pozostałe to cielaki po mięsnych buhajach. Właściciele nie kontrolują ilości wydojonego mleka, więc nie znają szczegółowej wydajności krów. - Nasze krowy inseminujemy rasami mięsnymi, chyba że chcemy zostawić jałówkę w stadzie. Cielaka mięsnego chowamy do pół roku i sprzedajemy - mówi Helena Pokrzywa. Siedem koni rasy śląskiej jest hodowanych w programie zachowawczym. - Nie zarabiamy na nich, są tylko po to, aby wygryźć trawę w miejscu, gdzie nie da się wjechać maszyną - wzrusza ramionami pani Helena. - Dopłaty są niewielkie, bo 1.500 zł rocznie, a co dwa lata musimy mieć kolejnego źrebaka. A później nie ma go gdzie sprzedać. Zauważamy coraz mniejsze zainteresowanie tą rasą. Dlaczego je utrzymujemy? Z przyzwyczajenia. W gospodarstwie zawsze były konie - tłumaczy.
Państwo Pokrzywowie wszystko w gospodarstwie robią sami. Żałują, że nie posiadają możliwości pojechania z koniem na wystawę, bo ktoś zawsze musi być na miejscu, aby wydoić krowy. A bez tego trudno jest sprzedać źrebaki. - Choć raz zdarzyło się nam sprzedać konia do Kirgistanu. Zazwyczaj jednak, jak wystawiam na sprzedaż źrebaka półrocznego, to udaje mi się sprzedać trzylatka - mówi Robert Pokrzywa. Konie cały dzień stoją na pastwisku. Na noc, gdy jest zimno, są sprowadzane do stajni, a wygląda to tak, że córka rolników idzie drogą między polami, a konie, bez żadnego uwiązu, za nią. Wszystkie zwierzęta są niebywale spokojne. Konie nie są użytkowane, całymi dniami odpoczywają na pastwiskach.
Areał pól i pastwisk wynosi 56 ha. Są na nim uprawiane mieszanki zbożowe i owies, jako pasza dla zwierząt, oraz łąki i pastwiska.
- Po przejściu na uprawę ekologiczną zauważyliśmy, że plonowanie bez nawozów zdecydowanie się zmniejszyło, zwłaszcza na początku, gdy gleba się nie dostosowała. Trzeba przede wszystkim zwrócić uwagę na płodozmian i odpowiednią pracę mechaniczną. Najważniejsze, że wystarcza, aby wyżywić zwierzęta. Nie dokupujemy pasz, bo musielibyśmy inwestować w ekologiczne, a to są wysokie koszty - tłumaczą właściciele.
Pomimo tego że mleko pochodzi z ekologicznej i ekstensywnej produkcji, państwa Pokrzywów nie omijają problemy rynku. - Musieliśmy dokupić kwotę mleczną, bo skończyła nam się już w grudniu. Mleczarnia namawiała mnie na zwiększenie pogłowia, bo mleko było w cenie 1,60 zł za litr. A w tej chwili dostajemy mniej niż 90 gr. Nie chciałem powiększać stada, bo lata i zdrowie nie te. A z drugiej strony, ci, którzy zainwestowali, mają teraz kredyty i kary za nadprodukcję - zastanawia się pan Robert. - Nikt nie zwraca uwagi na to, że mleko i mięso z naszych krów jest ekologiczne. Nie ma skupów dla tego typu produktów. Oddajemy mleko do „Koła” po normalnej cenie. Jest wlewane do zbiornika razem z tym pochodzącym z obór tradycyjnych. Chcieliśmy robić sery ekologiczne, podpuszczkowe. Problem w tym, że nie możemy ich sprzedawać. Trzeba by mieć specjalne pomieszczenia i warunki do produkcji, na które nas nie stać. Zastanawia mnie, dlaczego w Niemczech, Francji czy Włoszech nie ma z tym problemu, a u nas jest - wzdycha.
Hodowcy posiadają 70 zielononóżek. A tu też nie jest łatwo - co najmniej raz w tygodniu tracą kurę, bo… porywa ją jastrząb albo lis. - Nie potrafimy sobie poradzić z tymi ptakami. Rozwieszaliśmy sznurki, ale nic to nie dało. Jeśli słyszę, że coś się dzieje w kurniku, to biegnę, aby ratować zielononóżki. Czasami nie zdążę, kura jest pokiereszowana. Wtedy muszę ją odizolować, aby reszta stada jej nie zadziobała. Największy jednak problem mamy z dzikami. Z łąki miałem 20 balotów siana, a przez dwa lata zryły mi ją do zera. I co? Przyjechał myśliwy i mówi - wiesz, wyrówna się i będzie dobrze. Niestety nie jest. Robiąc kiszonkę, wyrzucam kawałki ziemi. W runi są dziury, ciężko przejechać - tłumaczy Robert Pokrzywa.
Prowadzenie gospodarstwa ekologicznego wiąże się z bardzo wieloma problemami. Czasami zastanawiają się, czy warto. - Ale co zrobić? Gdy widzę młode pokolenie, które potrafi co chwilę zmieniać specyfikę hodowli, bo spadają ceny np. mleka, mówię - chłopie, ty wiesz, ile razy ja sprzedawałem mleko po 60 groszy? Jakbym za każdym razem miał likwidować produkcję, to albo bym nie gospodarzył, albo nie żył. Trzeba kombinować i się nie poddawać, choć nie jest lekko - mówi właściciel. Jak opowiada, w zeszłym roku 48 jeleni weszło na pole z orkiszem. Zjadły wszystko. Całe zboże było odstrzelone i już się nie odbiło.
- Dzikie zwierzęta lubią nasze uprawy, bo są niepryskane. Sąsiad, który ma tradycyjną uprawę, nie ma problemu z dzikami - dodaje.
W gospodarstwie w Różanej panuje spokój i harmonia. Psy radośnie witają, konie tarzają się na pastwisku, zza wrót obory zagląda cielak. - Krowy możemy doić bez wiązania. Są spokojne i ufają nam. Cielaki chodzą luzem, mogą wchodzić i wychodzić z obory. Biegają i wracają z powrotem, nie uciekają - mówi z radością pani Helena. Zapytani, czy przy okazji prowadzenia gospodarstwa ekologicznego chcieliby założyć agroturystykę, odpowiedzieli: - Nie chcemy zakładać gospodarstwa agroturystycznego. Lubimy spokój. Cieszymy się nim. Obcy ludzie zaburzyliby nasz porządek.