Grupy producentów trzody liczą na zmiany
Gmina Grabica w powiecie piotrkowskim to małe zagłębie produkcji trzody w Polsce centralnej. Rolnicy nie obawiają się przystępować do nowych grup producenckich, które tworzą się tutaj jak grzyby po deszczu.
Na początku roku 2015 odwiedziłem miejscowość Belszyn, w której mieści się siedziba pięciu grup produkujących tuczniki w cyklu otwartym: „Tucz-Pol” Sp. z o.o., Farmpig Sp. z o.o., Ekochów Sp. z o.o., Fermus Sp. z o.o. oraz Rolgrab Sp. z o.o.
Szybko zwiększamy produkcję
Każda z wymienionych grup hodowców składająca się przeciętnie z 7 do 12 członków powstała w roku 2012. Grupa Farmpig Sp. z o.o. liczy 7 członków, którzy produkują rocznie ponad 10 tys. tuczników. Jedną z mniejszych jest grupa Fermus Sp. z o.o. z Wolborza, której członkowie sprzedają rocznie około 7,5 tys. sztuk. Największą grupą jest Rolgrab Sp. z o.o. z 12 tys. sztuk rocznie, natomiast Ekochów Sp. z o.o. produkuje 11 tys. tuczników. - W ciągu ostatnich pięciu lat nasi hodowcy powiększyli swoją produkcję o 100%. Rocznie nasze grupy odstawiają około 25 tys. ton tucznika o jednorodnych, bardzo dobrych jakościowo parametrach, by wymienić tylko ponad 58 % mięsności w sztuce i ponad 78% wybojowości. Do naszych odbiorców sprzedajemy tuczniki o wadze od 115 do 125 kg - mówi Leszek Stefaniak, manager zajmujący się sprawami handlowymi grup.
Mniejsze znaczy skuteczniejsze
- Zdecydowaliśmy się na utworzenie kilku mniej licznych grup z dwóch zasadniczych powodów - wyjaśnia Leszek Stefaniak. - Po pierwsze łatwiej jest tworzyć i kierować mniejszym zespołem ludzi niż jedną znacznie liczniejszą organizacją hodowców. Hodowcy w tych mniejszych grupach doskonale się znają, a ilość produkowanych tuczników jest na bardzo zbliżonym poziomie. Ważny jest również szybki przepływ informacji pomiędzy członkami grupy i managerem, jeśli chodzi o ceny na rynku oraz o wszelkie zmiany dotyczące jakości towaru, jakiej wymagają odbiorcy. Zdecydowanym plusem działania w grupie producenckiej jest fakt, iż każdy rolnik ma zapewniony zbyt swojej produkcji. Dodatkowo małe grupy producentów, działające jako jedna duża, mają większą siłę przebicia podczas negocjacji z zakładami mięsnymi. W roku 2014 przedstawiciele grup byli na rozmowach w Animexie w Starachowicach i po uzgodnieniach z prezesem podpisali umowę dotyczącą dostawy żywca. Umowa zakłada, że grupy hodowców z gminy Grabica sprzedadzą od 30 do 40 tys. sztuk tuczników do jednego z największych w Polsce zakładów mięsnych.
Przepisy nie ułatwiają nam życia
- Wiele przepisów jest niejasnych, niespójnych lub są niejednakowo interpretowane przez urzędników w różnych urzędach - mówi manager grup. - Te nieścisłości sprawiają, że wiele spraw jest nierozwiązanych. Jednak wielki problem jest taki, że ludzie, którzy przyjeżdżają do nas z Warszawy, nie chcą nas słuchać i nie rozmawiają z hodowcami. To sprawia, że jest wielki rozdźwięk pomiędzy odczuciami rolników, tym, co rzeczywiście się dzieje w grupach producenckich trzody a tym, co następnie słyszymy lub czytamy w środkach masowego przekazu. Problemy w grupach pojawiają się nie tylko na poziomie finansowania, ale także już podczas stosowania pewnych przepisów, które znacząco utrudniają funkcjonowanie. Dla przykładu, można powiedzieć, że członkom grup producentów trzody chlewnej nie opłaca się korzystać z mobilnych mieszalni pasz, a jedynie ze stacjonarnych, ponieważ nie mogą wliczyć kosztu zużycia paliwa przy dojeździe do poszczególnych członków grupy. Jest to duże utrudnienie w pracy i zwyżka kosztów zużycia paliwa, zwłaszcza że hodowcy sami muszą przyjeżdżać po pasze. Producenci z dawnego woj. piotrkowskiego są rozrzuceni nawet w promieniu 100 km, a wykorzystują średnio 250 kg paszy na sztukę. Taka objazdowa mieszalnia o tyle ułatwia pracę hodowcom, że samo pobranie paszy do silosów w gospodarstwie zajmuje niecałą godzinę, natomiast rolnik sam musi przeznaczyć znacznie więcej czasu na dojazd do mieszalni stacjonarnej.
- Inny przykład braku wsparcia dla grup produkujących tuczniki. Ostatnio padło ponad 400 sztuk jednemu z członków naszej grupy. Chcieliśmy go wspomóc środkami finansowymi, jakimi dysponujemy w grupie - kredytem bez oprocentowania, po to, by mógł odtworzyć produkcję. W ministerstwie rolnictwa usłyszeliśmy, że taka pomoc hodowcy w odbudowie produkcji tucznika jest bezprawna, ponieważ te pieniądze, jakie grupy otrzymują, muszą być przeznaczane na jakieś szkolenia dla hodowców bądź na kupno samochodów dla osób kierujących grupami producenckimi. Taki rozdział tych dotacji, a nie na konkretne cele produkcyjne, zniechęca do tworzenia grup - żali się Leszek Stefaniak. - W grupie hodowcy mieli także plany, by utworzyć sklep mięsny, w którym mogliby sprzedawać mięso i własne przetwory, jednak okazało się, że taka działalność nie wchodziłaby do ewidencji sprzedaży grupy i tylko straciliby na tym swoje pieniądze - dodaje manager.
Dotacje i zatory płatnicze to „wąskie gardło”
- Chcielibyśmy zwiększać produkcję, ale zatory płatnicze utrudniają znacznie naszą działalność. Zakłady mięsne często płacą za towar nawet po 60 dniach, a sklepy wielkopowierzchniowe regulują swoje należności w stosunku do zakładów mięsnych nierzadko po paru miesiącach. Dobrze by było, gdyby sprawa terminów płatności została uregulowana odgórnie. Takie decyzje na pewno ułatwiłyby przepływ pieniądza pomiędzy zainteresowanymi podmiotami gospodarczymi i znacznie ograniczyłyby ryzyko inwestycyjne. Poza tym jeśli zakład, do którego hodowca sprzedawał towar upadnie, to rolnicy nie mają żadnych szans, by odzyskać należne im pieniądze - mówi rozżalony Leszek Stefaniak. Przez ostatnie miesiące hodowcy narażeni byli obok embarga rosyjskiego także na zawirowania związane z wykryciem wirusa ASF na Podlasiu oraz na stałą huśtawkę cen skupu.
- Hodowcy przez pierwsze tygodnie tego roku odstawiali do ubojni coraz lżejsze sztuki - opowiada Stefaniak. - Obawiali się, że przy takiej ilości żywca na rynku ceny jeszcze polecą w dół. Z niecierpliwością czekamy na nowe propozycje dotyczące rozdania środków unijnych na rolnictwo w perspektywie PROW 2014 - 2020 - konkluduje. - Moim zdaniem, do tej pory zarówno hodowcy, jak i grupy producenckie były traktowane przez nasze władze po macoszemu. Szczególnie dobrze można to zaobserwować porównując pomoc finansową, jaką dotąd otrzymywały grupy produkujące owoce i warzywa. Grupy trzodziarskie otrzymują do tej pory tylko 50% zwrotu kosztów inwestycji poniesionych w gospodarstwie, podczas gdy grupy owocowo-warzywne 75%. Obecnie grupa hodowców trzody chlewnej może uzyskać rocznie ok. 1,5 mln złotych. To niewiele zważywszy, że wybudowanie budynku gospodarczego na fermie kosztuje co najmniej kilka milionów złotych.