Gospodarstwo, które ocalało [VIDEO]
- Nasza wieś liczyła ponad 150 gospodarstw domowych. Po wysiedleniu zostało 5 rodzin - mówi Grzegorz Piechowiak. - My nie sprzedaliśmy gospodarstwa z powodów ekonomicznych. Nie chcieliśmy się zgodzić na zaproponowaną kwotę, dlatego zostaliśmy. Opuszczenie wioski nie było obowiązkiem - tłumaczy rolnik podkreślając, że ze względu na działalność huty opustoszały nie tylko Żukowice, ale i kilka innych okolicznych wiosek. Dzisiaj, gdzie się nie obejrzeć, można dostrzec porzucone budynki. Niektórzy miejsce nazywają polskim Czarnobylem, a w okolicy nie brakuje miłośników tzw. urbexu. Na terenie gospodarstwa Grzegorza Piechowiaka znaleźć można wóz strażacki marki STAR. Rolnik przez 32 lata pracę na roli łączył z działaniem w Jednostce Ratownictwa Górniczo-Hutniczego Straży Pożarnej i po przejściu na emeryturę kupił pojazd z myślą o zabezpieczeniu prac polowych w okresie żniwnym.
Jak okolica wpłynęła na gospodarstwo?
- Technologia działania huty z początkowej - radzieckiej, przez lata się zmieniła. Dzisiaj huta nie może emitować szkodliwych związków za ogrodzenie, także wszystko jest w normie i nie ma się o co obawiać - mówi rolnik, podkreślając że po wysiedleniach, przed kiludziesięcioma laty, huta przejęła dużą część okolicznych gruntów rolnych. - Wiadomo jednak, że w hucie nie ma upraw, więc po latach ziemie te zostały wydzierżawione okolicznym rolnikom, między innymi nam - mówi Piechowiak. Jak dodaje, przejęcie tych gruntów nie było jednak łatwe. - Przed laty gospodarowaliśmy na około 20 ha. Dzierżawa pozwoliła nam zwiększyć areał. Jeden z dużych kawałków - o areale ponad 60 ha, przejęliśmy po 10 latach leżenia odłogiem. Rosły na nim drzewa. Samo przygotowanie go do uprawy zajęło nam całą zimę, a później zebraliśmy średnio tonę ziarna z hektara - wspomina rolnik. Przez lata, udało się jednak przywrócić ziemi odpowiednią kulturę. - Jest to mozaika. Posiadamy klasy bonitacyjne od II do V. Uprawiamy pszenicę, rzepak, żyto i buraki cukrowe - mówi Grzegorz Piechowiak, zaznaczając, że gospodarstwo skupia się na produkcji roślinnej. Na dzisiaj większość prac polowych rodzina wykonuje we własnym zakresie. W parku maszyn można znaleźć m.in. ciągniki marki Fendt i Case, kombajn zbożowy CLAAS, opryskiwacz Hardi czy zestaw uprawowo-siewny Horsch. Grzegorz Piechowiak działa wspólnie z bratem i synem, który po skończeniu studiów pracował przez jakiś czas w okolicznym urzędzie, ale później zdecydował się na pełnoprawną pracę, na gospodarstwie. - W dłuższej perspektywie, jeżeli opłacalność będzie tak niska, nie wiem, jaka będzie jego decyzja - podkreśla rolnik.
Trudne żniwa, kiepskie ceny
Żniwa były dla nas ciężkie ze względu na pogodę. Opady, burze zganiały nas z pól, także dopiero po 20 sierpnia zakończyliśmy zbiory - zaznacza rolnik. - Jeśli chodzi o wydajności, rzepak sypał około 4 ton, pszenica 6-7 ton. Nie było źle, ale ceny, które mogliśmy uzyskać za zebrane płody, sprawiają, że nie mamy takiej płynności finansowej, jak powinniśmy. Nie inwestujemy - dodaje, podkreślając, że na szczęście pod koniec ubiegłego roku, udało mu się zamówić halę łukową i oddać ją do użytku przed żniwami, korzystając jeszcze z pieniędzy zarobionych w poprzednich sezonach. - W ubiegłym roku mieliśmy problem ze zbyciem zboża, zostaliśmy zasypani przez Ukrainę. Dlatego też zdecydowaliśmy się na postawienie takiej hali. Dzięki temu mogliśmy zmagazynować mniej więcej 500 ton pszenicy. Budynek ma wymiary 16 na 25 metrów. Czekamy jeszcze za ładowarką teleskopową, która w pełni pozwoli nam wykorzystać możliwości obiektu i zwiększyć jeszcze jego pojemność do około 700 ton - zaznacza rolnik. Przechowywana pszenica jest już zakontraktowana. Jak podkreśla Grzegorz Piechowiak, po udanych negocjacjach, udało się ustalić cenę 900 zł za tonę. - Jednak w porównaniu z ubiegłym rokiem, kiedy sprzedawaliśmy pszenicę za 1.500 zł, jest słabo... Środki potrzebne do produkcji jakoś tyle nie staniały. Niedawno zamówiłem nawóz wieloskładnikowy - po 3.000 zł za tonę. Przypomnę tylko, że w poprzednich latach, kiedy pszenica kosztowała 800 zł, za ten nawóz płaciliśmy 1.200 zł. Ta sytuacja musi się jakoś unormować, bo przy takich cenach będzie nam bardzo trudno przetrwać kolejny rok - podsumowuje Piechowiak.