Chris Schmitz od orientalisty do ekologa
Chris Schmitz w młodości chyba nie przypuszczał, że będzie rolnikiem i do tego jeszcze polskim, i że jedno, i drugie będzie jego pasją. Był bowiem orientalistą. Stał się ekologiem.
1994 roku wygrał jako orientalista z wykształcenia, konkurs na stanowisko kierownika Muzeum Śląskiego w Görlitz i wyprowadził się spod Hamburga, aby podjąć pracę właśnie w tym mieście. Mieszkając już tak blisko naszej granicy, zaczął uczyć się języka polskiego i przyjeżdżać do naszego kraju.
Jak sam mówi, zrobiłby to samo mieszkając przy granicy duńskiej czy francuskiej, tyle tylko, że język polski jest trudniejszy i bardziej egzotyczny. W nieodrestaurowanym wtedy jeszcze renesansowym budynku muzeum organizował pierwsze wystawy i wyposażał je w dwujęzyczne objaśnienia, zdając sobie sprawę, że nie tylko ten region, ale również jego historia dotyczy obydwu krajów.
W połowie lat 90-tych granica była jeszcze granicą, tak dla samochodów, jak i dla światopoglądu przeciętnego mieszkańca sąsiadujących ze sobą miast. Brak zainteresowania sąsiadem wykazywał wtedy również zarząd muzeum, który na zebraniach wyrażał swoją dezaprobatę w stosunku do dwujęzycznych opisów eksponatów, plakatów czy zaproszeń, które windowały koszty druku w górę. Panująca atmosfera sprzyjała zmianie pracy. Od niemieckiego stowarzyszenia dostał propozycje objęcia funkcji menadżera. Ze stowarzyszeniem polskim miał odbudować ekologiczne gospodarstwo rolne na terenie Polski. Wynagrodzenie było jeszcze lepsze niż to w muzeum, a poza tym wizja zostania przedsiębiorcą w obcym kraju, poznania jego języka, kultury i ludzi miała swój urok. Fakt, że wiedza Chrisa na temat rolnictwa była znikoma, nie był istotny, gdyż do głównych zadań w ramach nowej funkcji należała organizacja pracy na gospodarstwie oraz nawiązanie kontaktów z urzędami i władzami regionu.
Szansa na milion dla Eko-Gut Mirsk Sp. z o.o.
Na pozyskanie fachowców, sprzętu i remontu byłego PGR-u było planowanych kilka milionów marek z Brukseli i to z puli dla krajów kandydujących na członków Unii Europejskiej. Dla Chrisa zapowiadał się ciekawy czas: nowy kraj, zamiast historii - przyszłość Dolnego Śląska, no i finansowe zabezpieczenie. Ten wiele obiecujący czas trwał całe 2 miesiące, czyli do momentu, gdy polscy i niemieccy partnerzy „przegapili” datę złożenia wniosku do Brukseli. Tym to sposobem poparcie finansowe skurczyło się z kilku milionów marek do zera. W sumie należało w tym momencie przerwać projekt, ale dla jego inicjatorów było to zbyt wstydliwe. Również Schmitz nie chciał od razu kończyć swojej przygody, zwłaszcza teraz, gdy poznał nowych przyjaciół i miał pierwsze sukcesy we władaniu trudnym językiem polskim. Przystał na propozycję zamiany jego wynagrodzenia na dofinansowanie budżetu przedsiębiorstwa, z którego pokrywane miały być między innymi koszty prowadzonych warsztatów na gospodarstwie, wspierane środkami ze złożonych przez Chrisa wniosków. Leżące od kilku lat odłogiem 470 hektarów ziemi, związane z nimi podatki i czynsze za dzierżawę, potrzebowały jednak więcej niż kilku tysięcy marek. Świadomość, że aktualna dzierżawa za kilka lat, a zwłaszcza, gdy Polska wejdzie do Unii Europejskiej, będzie miała dużą wartość, powodowała, że Chris Schmitz za wszelką cenę nie chciał zrezygnować z przedsięwzięcia. Aż nie chce się wierzyć, że był to czas, gdy nikt nie chciał ziemi. Mało tego - Agencja Nieruchomości Rolnych nie przyjmowała z powrotem gruntów bez nałożenia kary na dzierżawiących. W przypadku Eko-Gut-u okoliczni rolnicy zaczęli składać skargi do burmistrza, że przynależąca do gospodarstwa ziemia uprawiana jest ekologicznie, a więc jest na niej wiele chwastów i śmiali się, gdy Chris zainicjował dzierżawę kolejnych 80 hektarów, których przecież nikt wtedy nie chciał. Na tym etapie polscy i niemieccy wspólnicy byli już ze sobą poważnie pokłóceni. Powstało prawdziwe wyzwanie: oddać wszystko ANR lub samemu przejąć inicjatywę.
W teorii i praktyce
Aby być dobrym rolnikiem, należy znać się zarówno na teorii, jak i na praktyce, a najlepiej być jeszcze rolnikiem w drugiej generacji. Z teorią Chris nie ma kłopotu, on i tak ciągle czyta. Stąd też lubi jazdę autobusem czy pociągiem, które sprzyjają lekturze. Książki to jego kolejna pasja. Teoretycznie zna się na genetyce, preferencyjnych odmianach roślin czy chorobach owiec. Do dobrej praktyki potrzebni jednak są między innymi dobrzy pracownicy. W Eko-Gut zatrudniony jest sześcioosobowy, dobrze i chętnie współpracujący ze sobą zespół ludzi. Aby jednak powiększyć istniejące stado owiec (ok. 200 sztuk) do opłacalnej ilości czy uprawiać wszystko w odpowiednim czasie, potrzebne byłoby powiększenie zatrudnienia. Z nowym personelem jest jednak kłopot. Przeważnie zgłaszają się osoby deklarujące, że potrafią wszystko, a kto potrafi wszystko, w efekcie nie umie nic. Chris Schmitz nie ma problemów z przyznaniem się do tego, że nie osiąga plonów w wysokości 2,5 tony z hektara. Rolnictwo ekologiczne rządzi się swoimi, trudniejszymi od rolnictwa konwencjonalnego, prawami i aby im sprostać, potrzebni są między innymi fachowcy. Ich poszukiwania, zwłaszcza kierownika gospodarstwa, trwają. Dzisiaj Ego-Gut Mirsk jest spółką w polskich rękach i gospodaruje na prawie 500 hektarach, z czego 160 jest wykupione na własność, a reszta jest dzierżawiona.
Gryka jak śnieg biała
Eko-Gut Mirsk położony jest malowniczo na Przedgórzu Gór Izerskich. Tereny te od wieków wykorzystywane były do upraw gryki. Widokiem takich pól, jak te tutaj, musiał być urzeczony Adam Mickiewicz, gdy pisał o gryce, jak śnieg białej. Ten to właśnie rodzaj uprawy króluje na polach gospodarstwa. Obok niej, w ramach płodozmianu sieje się pszenżyto, orkisz (starą odmianę pszenicy), proso, mieszanki grochu, pszenżyta czy jęczmienia z łubinem i bobikiem oraz koniczynę. Ekologia obok tradycyjnego parku maszynowego, potrzebuje przede wszystkim chwastownika. To właśnie tę maszynę można najczęściej zobaczyć na polach gospodarstwa. W dużej mierze zastępuje ona opryski z rolnictwa konwencjonalnego. Cenne zasługi w tej dziedzinie ma również uprawa wspomnianej gryki. Nie dość, że świetnie daje ona sobie radę z perzem i jemu podobnymi, to jeszcze utrzymuje podgórski klimat. Nawozy ekologiczne są na wagę złota, więc Chris zastępuje je wapnowaniem pól, uprawą wiążącej azot koniczyny, odpowiednim płodozmianem oraz obornikiem od hodowanych na gospodarstwie owiec.
Zaufanie jest dobre, kontrola jeszcze lepsza
Gdy Chris rozmawia ze swoimi kolegami po fachu, często słyszy o pseudoekologach, czyli o rolnikach, którzy zaklinają się, że nie stosują żadnych nawozów i ich produkty są ekologiczne, tyle, że nie posiadają certyfikatu. Odpowiada wtedy pół żartem, pół serio, że jest to trochę tak, jakby nauczyć się świetnie jeździć samochodem, ale nie posiadać prawa jazdy. Coś w tym jest, choć na własny użytek Chris ma mieszane uczucia na temat kontroli jednostek certyfikujących.
- Jest we mnie pewna sprzeczność, której nie da się rozwiązać. Dostaję gęsiej skóry, gdy słyszę, że znowu będzie kontrola. Nie ze strachu. Do niego nie mam żadnych podstaw, ale biurokracja związana z przygotowaniem takiej wizyty jest koszmarna. Stosy papierów, tuziny tabel, zestawień, sprawozdań zajmują nie tylko mi, ale i pracownikom biurowym kilka dni. Na tym nie koniec. Termin kontroli przypada na czas żniw, czyli wtedy, gdy wszystko jest dla mnie ważniejsze niż jeżdżenie i chodzenie po polach z przedstawicielami jednostki. A gdy już wszystko ma się za sobą, przychodzi pokaźny rachunek, którego wysokość uzależniona jest od powierzchni gospodarstwa, co w naszym wypadku boleśnie daje po kieszeni.
Bardziej Niemiec czy Polak?
Gdy pytam Chrisa o jego poczucie tożsamości, zamyśla się na chwilę. Życie w Polsce miało duży wpływ na jego rozwój. Ceni sobie wysoko nasze poczucie humoru, tolerancję i pogodne usposobienie, które pasują jak ulał do jego dominującej cechy charakteru, a mianowicie spontaniczności. Szesnastoletni pobyt w Polsce, codzienność, rodzina, przyjaciele, wszystko to zaowocowało umiłowaniem tego kraju i zadecydowało o przyjęciu obywatelstwa polskiego z wszystkimi jego prawami i obowiązkami, różnicami politycznymi i kłótniami w telewizji. Zachwyca go historia Polski, jej muzyka i literatura. A właśnie!
- Skąd to wielkie zamiłowanie do książek? - Książki są moim jedynym uzależnieniem, żeby nie powiedzieć narkotykiem. To mój talizman, który ciągle muszę mieć przez sobie. Wybierając się w podróż, mogę zapomnieć o skarpetkach czy paście do zębów, ale zapomnieć o książce? Nigdy!