Pojawiające się kolejne choroby zakaźne zwierząt w Polsce to wynik zmian klimatu
Główny Lekarz Weterynarii Krzysztof Jażdżewski dla wydawnictwa „Wieści Rolnicze” udzielił wywiadu, w którym mówił m.in. o pryszczycy - chorobie zwierząt, która dziś wywołuje najwięcej obaw. Wyjaśnił chociażby, dlaczego granica z Niemcami nie może być zamknięta dla transportu świń i krów. Mimo iż o to apelowały swego czasu grupa polskich rolników oraz organizacje rolnicze, w tym Polska Federacja Hodowców Bydła i Producentów Mleka. To nie wszystko. Do pięciu protestów w różnych lokalizacjach na granicy polsko - niemieckiej doszło pod koniec stycznia.
Podczas rozmowy z Krzysztofem Jażdżewskim poruszyliśmy jeszcze inne wątki, wywołujące niepokój wśród hodowców zwierząt. Dotyczą one zmieniającego się klimatu, które ma istotny wpływ na rozprzestrzenianie się chorób zakaźnych; przyczyn pojawienia się po 50 latach w Polsce rzekomego pomoru drobiu oraz odpowiedzialności samych hodowców w ochronie własnych stad.
Wirus grypy ptaków zaatakował ssaki morskie
Czy była taka sytuacja w przeszłości, by Polska borykała się z tak poważnymi chorobami zakaźnymi w najważniejszych sektorach produkcji zwierzęcej: drobiu, świń i bydła? Choroba niebieskiego języka, ASF, rzekomy pomór drobiu, ptasia grypa. A teraz jeszcze widmo pryszczycy...
Część chorób występuje w związku ze zmianami klimatu. Patogeny, które do tej pory były charakterystyczne wyłącznie dla klimatu ciepłego, śródziemnomorskiego, afrykańskiego czy azjatyckiego przenoszą się na bardziej północne części globu. Świetnym przykładem jest tu wysoce zjadliwa grypa ptaków, która generalnie była chorobą Azji. I to tej południowo-wschodniej. Natomiast w tej chwili mamy sytuację, gdzie wysoce zjadliwa grypa ptaków już endemicznie, czyli stacjonarnie cały rok, występuje w populacji ptaków zarówno w Azji, jak i w Europie, na Bliskim Wschodzie czy też w Ameryce Północnej. Wirus więc już się rozprzestrzenił dość znacznie.
Katarzyna Gawrońska z Krajowej Izby Drobiu i Pasz stwierdziła ostatnio, że dla branży drobiarskiej niepokojące jest to, że wirus „wychodzi” poza pewne schematy, czyli występuje skokowo w różnych regionach kraju, wbrew jakimś statystykom czy ocenie weterynarii, jeśli chodzi o możliwości rozprzestrzeniania się.
Wirus ten zmienił też swój charakter. Przeniósł się na ssaki. Były doniesienia jeszcze dwa lata temu z południowej półkuli, gdzie zaatakował ssaki morskie, których spora populacja padła.
Hodowcy oszczędzali w szczepieniach ptaków
Druga choroba, która stanowi problem dla sektora drobiarskiego to Newcastle Disease. Czy występowała już wcześniej w Polsce?
Tak, pojawiła się w naszym kraju w latach 70-tych. Masowe szczepienia ją wyeliminowały.
Jak zatem doszło do ponownego zakażenia?
Po roku 1990 kapitalizm spowodował, że zaczęto liczyć bardzo poważnie koszty w produkcji zwierzęcej. Nie we wszystkich państwo wspomagało, bo takiej możliwości też oczywiście nie ma. W tej chwili rozwój produkcji drobiarskiej jest olbrzymi w porównaniu na przykład do całej dekady lat 90. Ale to, od czasu do czasu, powoduje szczególnie w trakcie kryzysów rynkowych, konieczność uwzględnienia kosztów produkcji z jednoczesnym utrzymaniem stosunkowo niskich cen. Takie tempo wzrostu nie może trwać w nieskończoność, a jeżeli to się tak, to gdzieś w czasie kryzysów szuka się oszczędności. Niestety poszukano oszczędności między innymi w szczepieniach ptaków. Szczepionki na rzekomy pomór drobiu są dostępne, ale stwierdza się już od lat 90, że tych szczepień wykonuje się coraz mniej. To nie są nasze wymysły, a doniesienia naukowe sporządzone na podstawie badań przesiewowych, między innymi przez Wydział Weterynaryjny SGGW w Warszawie pod przewodnictwem profesora Piotra Szeleszczuka. Badania te wykazują, że poziom przeciwciał u drobiu przeciwko ND spada.
Choroba się wyciszyła i hodowcy stwierdzili, że nie ma sensu wydawać pieniędzy na szczepionki?
W biologii jest zawsze tak, że to wymaga czasu. Wirus nie rozprzestrzeni z dnia na dzień. W zeszłym roku dostaliśmy ostrzeżenie w postaci województwa podlaskiego. A dzisiaj już mamy pełne rozwinięcie się choroby na województwo mazowieckie, lubelskie, łódzkie, małopolskie i kujawsko - pomorskie.
Jakie działania zatem należy podjąć?
Na pewno musimy wrócić do szczepień obowiązkowych. Myślę, że w całym kraju. Pamiętajmy, że tak samo jak zaprzestanie masowych szczepień przez długie lata nie skutkowało jeszcze wystąpieniem masowym zachorowań, tak wprowadzenie szczepień też, w ciągu tygodnia czy dwóch, nie spowoduje odwrócenia sytuacji. Trzeba brać pod uwagę, że odporność populacyjną na skutek szczepień można będzie osiągnąć po min. dwóch - trzech latach regularnych szczepień. Druga sprawa. Musimy mieć pewność, że są one wykonywane w sposób prawidłowy, bo jeżeli się okaże, że nie są przestrzegane żelazne zasady techniki szczepień lub terminów szczepień, to też w dużej mierze opóźni się efekt skali i odporności, więc w rezultacie ciężka praca nas czeka, jeśli chodzi o rzekomy pomór drobiu.
Jeśli rzekomy pomór drobiu obejmie całą Polskę - będziemy ponosili olbrzymie straty
A co może się wydarzyć, jeżeli cała Polska zostanie objęta rzekomym pomorem drobiu?
Wydarzy się to samo, co jest z grypą. Będziemy mieli ogniska, będziemy ponosili olbrzymie straty i to będzie miało bezpośredni wpływ na cały sektor. Jesteśmy największym producentem drobiu. Jeżeli się okaże, że nie jesteśmy w stanie ochronić naszych stad przed Newcastle Disease, to kraje nie będą od nas kupowały mięsa drobiowego. I właściwie cały ten potencjał się zrujnuje. Wszystko ulokujemy na rynku unijnym? Nie ma takiej możliwości. Musimy wysyłać do krajów trzecich.
Dużo zależy od świadomości samych producentów.
Czasami niestety hodowcy w kontekście różnych chorób mówią: "To jest choroba zwalczana z urzędu, państwo powinno tutaj więcej aktywności przedsięwziąć". Niestety mam przykrą wiadomość dla tych, którzy tak uważają: bez udziału hodowców żadne państwo tu nic nie zrobi. Nie ma takiej możliwości, żeby państwo po prostu przejęło wszystkie obowiązki, bo nie przejmie hodowli za te osoby. Może wypłacać odszkodowania, gazować kury, jak stwierdzimy chorobę, pobierać próbki. Tylko ochrona stad to jest codzienna praca. Państwo wówczas musiałoby przejąć jakby całą hodowlę. Wtedy będzie za nie odpowiadało, jak za czasów PGR-ów. Musimy mieć świadomość, że jeżeli nie będzie tej współpracy i synergii pomiędzy nami, a więc instytucjami i lekarzami weterynarii, a hodowcami, nie poradzimy sobie z chorobami i na końcu rzeczywiście najbardziej ucierpią hodowcy.
Czytaj też: ASF, pryszczyca i ptasia grypa. Rolnicy chcą ubezpieczyć zwierzęta, ale nie mogą