Wielkopolska rozpoczyna walkę z ASF
Atmosfera wokół ASF coraz bardziej się zagęszcza. Na przedostanie się wirusa do zachodnich województw przygotowują się służby. Niebawem będą to robić także hodowcy!
Programem bioasekuracji ma zostać objęty cały kraj. Na ministerstwo rolnictwa i służby weterynaryjne, odpowiedzialne za walkę z tym wirusem, spada krytyka. A hodowcy świń z obszarów (jeszcze) nie objętych ASF-em coraz bardziej boją się nie tylko samego wirusa, ale także wymogów weterynaryjnych, których nie będą w stanie spełnić.
O swoich obawach rolnicy z Wielkopolski mówili podczas spotkania, jakie odbyło się w Lipnie (powiat leszczyński). Uczestniczyli w nim m.in. przedstawiciele Wielkopolskiej Izby Rolniczej, Wielkopolskiego Związku Hodowców Trzody Chlewnej, Wielkopolskiego Inspektoratu Weterynarii oraz Polskiego Związku Łowieckiego. Andrzej Żarnecki, Wojewódzki Lekarz Weterynarii przypomniał na zebraniu, że Wielkopolska przoduje w produkcji świń. W tym województwie jest aż 4 mln sztuk trzody chlewnej. Dlatego trzeba zrobić wszystko, by uchronić się przed wirusem ASF.
A fala ASF nie chce wyhamować. W samym styczniu wykryto 249 przypadków ASF u dzików i 3 ogniska u świń. Zakażone zostały stada o wielkości od 25 do 82 sztuk trzody. Tylko w piątek, 26 stycznia Główny Lekarz Weterynarii poinformował aż o 77 przypadkach chorych dzików. Łącznie do tej pory było ich 1222 (dane na 2.02.2018 r.). A liczba ta zapewne niestety będzie stale rosnąć. Pytanie tylko, gdzie zostaną znalezione kolejne zakażone zwłoki? Czy na terenach dotychczas objętych ASF-em, czy już dalej na zachód - w woj. łódzkim bądź wielkopolskim? Teraz, gdy wirus przedostał się na druga stronę Wisły, jest to całkiem prawdopodobne. Obszary wzmożonej czujności (na których realizowany jest specjalny program bioasekuracji) obejmują w tej chwili części woj. podlaskiego, lubelskiego, mazowieckiego i warmińsko-mazurskiego.
Resort rolnictwa chce, by obowiązki stosowania szczególnie ścisłych zasad „biobezpieczeństwa” dotyczy nie tylko hodowców trzody chlewnej z tych terenów, ale całej Polski. Przygotowany został projekt, którego przepisy mogą wejść w życie jeszcze w marcu. Ale, jak zaznacza, ministerstwo rolnictwa, rolnicy będą mieć odpowiedni czas na przystosowanie produkcji do spełnienia zasad bioasekuracji. Resort wspomina także o pomocy dla tych gospodarstw, które albo zrezygnują z kontynuowania tej produkcji od razu, albo nie będą w stanie spełnić wymogów. O środki na ten cel Krzysztof Jurgiel wystąpił już do Komisji Europejskiej.
Czytaj także: Zimno w chlewni to straty w produkcji
- W zależności od decyzji Komisji Europejskiej pomoc ta będzie prowadzona bądź przez Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, bądź będzie udzielana w formie pomocy socjalnej - zapewnia MRiRW. Dla wielu właścicieli świń (zwłaszcza tych prowadzących małą zagrodową hodowlę) oznacza to likwidację produkcji. Nie będą oni w stanie wprowadzić wymaganych zabezpieczeń, których średni koszt, jak uważa Najwyższa Izba Kontroli, to uwaga! 33 tys. zł. A nikt już raczej nie będzie przymykał oka na nieścisłości.
- Będzie wdrożony ścisły monitoring gospodarstw utrzymujących trzodę chlewną prowadzony przez powiatowych lekarzy weterynarii - zapowiada resort rolnictwa.
Minister wraz z Głównym Lekarzem Weterynarii będą zaostrzać działania zwłaszcza po tym, jak wspomniany NIK wziął pod lupę realizację programu bioasekuracji w latach 2015-2016 i w I półroczu 2017 r. Nie pozostawił na tych instytucjach suche nitki. Ocenił go jako źle przygotowany oraz nierzetelnie realizowany. - Program okazał się nieskuteczny, bo nie osiągnięto jego podstawowych celów. Przede wszystkim nie zahamowano rozprzestrzeniania się wirusa ASF w Polsce - podaje NIK i dodaje, że służby reagowały zbyt wolno. - Mimo wystąpienia w 2016 r. przypadków ASF u dzików w kolejnych powiatach, to dopiero w lipcu następnego roku podjęto decyzje o objęciu programem gmin województwa podlaskiego, mazowieckiego i lubelskiego. W listopadzie 2017 r. wirus przekroczył linię Wisły - odnotowano wystąpienie zakażenia dzików w okolicach Lasek - zaznacza Najwyższa Izba Kontroli.
Według instytucji kontrolnej, wirus rozprzestrzenia się, bo nie spełniono także drugiego celu programu, czyli nie osiągnięto stanu, w którym świnie utrzymywane są wyłącznie w gospodarstwach o najwyższym poziomie bioasekuracji. Jak podaje NIK, wprowadzonych rozwiązań w zakresie stosowania biosaekuracji nie dostosowano do rozdrobnionej struktury gospodarstw - w 93 proc. były to małe gospodarstwa utrzymujące do 50 sztuk świń.
- Właściwe zabezpieczenia przeciwepizootyczne mogło realnie wdrożyć zaledwie ok. 6 proc. właścicieli gospodarstw - zaznacza NIK.
Mimo że gospodarstwa te nie spełniały wymogów, nie wydano decyzji nakazujących zabicie lub ubój świń w gospodarstwie. Najwyższa Izba Kontroli ujawniła nieprawidłowość, w której stwierdzono przypadek pozytywnej oceny zabezpieczenia przeciwepizootycznego gospodarstwa, pomimo niespełniania wymagań programu bioasekuracji, gdyż nie wyłożono mat dezynfekcyjnych.
- A utrzymywane w gospodarstwie świnie zostały zakupione bez wymaganych dokumentów i oznakowania, a następnie poddane ubojowi gospodarczemu bez zgłoszenia do PIW oraz bez przeprowadzenia badań mięsa - podaje NIK.
Ministerstwo rolnictwa broni się. - Program bioasekuracji z założenia jest działaniem wspomagającym zapobieganie szerzeniu się choroby. Nie jest narzędziem służącym bezpośrednio zwalczaniu afrykańskiego pomoru świń - podaje w oświadczeniu.