Straty na polach i zniszczone pryzmy z paszą. Rolnicy wzięli sprawy w swoje ręce
Gospodarze z powiatu pilskiego w Wielkopolskiego od wielu lat mierzą się z problemami, jakie wynikają z żerowania dzików, jeleni i danieli na ich polach. W tym roku nabrał on ogromnych rozmiarów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zdesperowani rolnicy grozili nawet strajkiem
Gospodarze nie czekali. Wzięli sprawy w swoje ręce. O swoich kłopotach poinformowali lokalne władze oraz media, zapowiedzieli także organizację strajku. Wydaje się, że te zdecydowane działania poskutkowały. Spotkanie, jakie miało miejsce w ostatni wtorek, dało im nadzieję na współpracę z Ośrodkiem Hodowli Zwierzyny Kujan, który należy do Polskiego Związku Łowieckiego. Czy to oznacza nowy rozdział w ich relacjach z myśliwymi?
OHZ Kujan i polowania dewizowe
Do strat wyrządzanych przez dziką zwierzynę na polach owsa, kukurydzy czy łąkach właściciele gospodarstw rolnych z gminy Łobżenica i okolic na północy Wielkopolski są przyzwyczajeni. Grunty wielu tamtejszych gospodarzy zlokalizowane są w obrębie Ośrodka Hodowli Zwierzyny Kujan - jednej z 18 jednostek zlokalizowanych w całej Polsce, które należą do Polskiego Związku Łowieckiego.
Do zadań OHZ, jak wskazuje PZŁ, należą m.in. prowadzenie badań naukowych i odtwarzanie populacji zanikających gatunków zwierząt dziko żyjących, Ale powszechnie wiadomo, że chodzi tam głównie o organizację polowań dewizowych - dostępnych dla tych, którzy dysponują grubymi portfelami.
Dziki wyrządzają szkody na polach i w pryzmach kiszonek
Rolnicy z tamtych terenów wskazują, że współpraca środowiska rolniczego z OHZ Kujan w ostatnim czasie pogorszyła się. Gospodarze poinformowali nas, że na pola oraz posesje wchodzi zwierzyna, wyrządzając ogromne szkody. Z kolei z uzyskaniem odszkodowań jest problem, a jeśli już są przyznawane, ich wysokości są zaniżane. Dodatkowo rolnicy mają trudności z otrzymaniem materiałów do grodzenia pól. Ich zdaniem OHZ przez ostatnie miesiące nie wywiązywał się z obowiązków chociażby w zakresie utrzymania w dobrej kulturze rolnej poletek zaporowych (28 ha), na których miały żywić się dziki czy jelenie. Dlatego też szturmem ruszają na pola i do gospodarstw rolników.
Hodowla zrobiła się na naszych polach. A w tym roku i w naszych kopcach - powiedział nam rolnik Mikołaj Mrotek z Witrogoszczy Kolonii i dalej stwierdził: Boimy się bardzo, bo jest grudzień. Jeśli ta zwierzyna jest głodna już teraz w grudniu, gdzie zima praktycznie jest przed nami, to ja nie wiem, co będzie do wiosny.
Mrotek posiada 100 hektarowe gospodarstwo, w którym utrzymuje 150 szt. bydła, w tym 70 sztuk krów mlecznych. Nie wierzył własnym oczom, gdy z początkiem grudnia zobaczył, w jakim stanie są jego pryzmy z kiszonkami: kukurydzą i trawą – folia została pozrywana, a pasza rozkopana. Dzika zwierzyna przedostała się przez ogrodzenie i zniszczyła mu zapasy paszy na zimę. To nie wszystko. Splądrowała dodatkowo 7 hektarów łąk i zniszczyła 13 hektarów zbóż.
- Takiego czegoś, co nas spotkało w tym roku, jeszcze nie było. Łąka w tym obszarze, moim zdaniem, będzie do przesiania. Przez kopce przeszły jelenie. W jednym z nich jest trawa z 15 hektarów łąk, w drugim z 20 hektarów kukurydza z zeszłego roku , a w trzecim - 10 hektarów z tegorocznych zbiorów. Jest już pleśń - wymienił Mrotek.
Zdesperowanych rolników jest więcej.
- Takich, którzy mają straty corocznie jest kilkudziesięciu. Dużo jest takich rolników, którzy już po prostu mają dość albo już odpuścili i wiedzą, że tak musi być. Ale młodsi nie zgadzają się z tym i wyrażają swój sprzeciw - skomentował Mrotek.
Jak zauważył dalej, dotychczas rozmowy z OHZ Kujan kończyły się na tym, że, w opinii myśliwych, rolnicy nie grodzą swoich pól bądź nie potrafią tego robić, a na odszkodowania nie ma pieniędzy.
- Gospodarstwo mamy ogrodzone, drut uzyskaliśmy z OHZ, bo to jest ich obowiązek, ale co z tego. My tutaj mamy ponad 3 km tego pastucha i nie jesteśmy w stanie tego codziennie naprawiać. Dzisiaj to naprawimy albo zapłacimy człowiekowi, żeby to dla nas robił. A na drugi dzień rano jest już rozwalone. Dlatego już te pastuchy odpuściliśmy. Daniel pozrywa, a za nim dzik wpadnie i niszczy - mówił Mrotek.
Szacowanie strat na oko?
Wśród poszkodowanych jest także Patryk Piszczek, hodowca około 50 sztuk bydła opasowego. Problemy z dziką zwierzyną, jak stwierdził, są corocznie.
- To są zdarzenia powtarzające się: zboża dość fajnie się prezentują do czasu, aż nie przejadę tam kombajnem. Wtedy widzę, że już nie ma praktycznie, co zbierać, bo zwierzyna robi swoje. Tak jest w obrębie OHZ, gdzie użytkuje 30 ha. Poza tym obszarem mam jakieś 50 ha i tam nie mam żadnych problemów ze stratami z powodu zwierzyny - stwierdził Piszczek.
Rolnik zwrócił uwagę także na „nagminnie zaniżane wysokości odszkodowań”.
- Byłem w tym roku pierwszy raz, od dziesięciu lat, powiadomiony o możliwości odwołania się do Nadleśnictwa. Zazwyczaj było to na zasadzie takiej, że jeżeli się nie podoba kwota, to idziemy ze sprawą do sądu. A wiadomo, że sąd działa na ludzi odstraszająco. Szacowanie odbywa się na oko. A straty są potężne. Z 5,5 hektarów kukurydzy zebrałem dosłownie tyle, co z hektara. Podobnie było z owsem czy pszenicą. Przyznano mi, co prawda, odszkodowanie, ale były trudności z wypłaceniem środków – powiedział Patryk Piszczek.
Zauważył, że jest trudność w pozyskaniu siatek i słupków do grodzeń.
- Mając tutaj kukurydzę, musiałem sam kupować huki, sam jeździć i zalewać słupki, gdzie w sumie OHZ był bardzo dobrze poinformowany, że ta uprawa będzie tam założona. Niejednokrotnie mówiłem, że ja swoje byki sam żywię, a oni swoją zwierzynę na naszych polach skarmiają - skomentował rolnik.
Rolnicy musieliby pilnować pola dzień i noc
Mimo iż sporo pól ma ogrodzonych, kolejny poszkodowany rolnik z północy Wielkopolski - Mikołaj Przybyła, i tak ponosi straty w związku z żerowaniem dzikich zwierząt. Gospodarz ten utrzymuje się z produkcji roślinnej na areale 30 hektarów.
- Wszystko pozrywane, słupki poobalane. A kto jest w stanie to wszystko naprawiać? I to też kosztuje. Szkody wyrządzają dziki, daniele, jelenie. Ta zwierzyna nie ma w lasach nic do jedzenia i ona się na umór pcha na nasze pola. (…) Tutaj z pokolenia na pokolenie zawsze jest problem z tymi zwierzętami. Udaje się uzyskać odszkodowanie, ale to są marne pieniądze. Te kwoty nie rekompensują straconych plonów, które byśmy zebrali, gdyby nie zniszczyła ich zwierzyna - zauważył Przybyła.
Gospodarz zaznaczył, że przy pomocy rodziny próbuje sobie radzić z ochroną pól, ale jest to trudne.
- Człowiek nie jest w stanie upilnować tych zwierząt, jeździć co dzień i co noc na pole, bo mamy też inne zajęcia. Mój wujek codziennie na polu był, trzy razy w ciągu doby. Jednej nocy człowiek nie pojechał i już były straty. To jest nienormalne - skomentował rolnik.
PZŁ: szkód na polach jest rzeczywiście więcej
Co na to Polski Związek Łowiecki? W stanowisku, które otrzymaliśmy, PZŁ przyznał, że w tym roku natężenie szkód spowodowanych przez zwierzynę na terenie OHZ Kujan jest zdecydowanie większe niż zwykle. I dalej potwierdza, że odczuwają je szczególnie rolnicy z rejonu Witrogoszczy Kolonii, gdzie uprawy przeplatają się z bagnami, nieużytkami i małymi laskami, tworząc doskonałe warunki do migracji zwierzyny. To właśnie tam obserwuje się wyjątkową koncentrację jeleni i danieli.
- Warto zaznaczyć, iż obecność wilków powoduje, że zwierzyna łączy się w duże stada i przemieszcza się na tereny upraw i w okolice gospodarstw, gdzie czuje się bezpieczniej. Podczas rykowiska niemal codziennie dochodziło do kontaktów z wilkami, widywano watahę liczącą dwanaście osobników, inną w składzie sześciu, a także pojedyncze, wędrujące wilki. Sytuacja ta w oczywisty sposób przyczynia się do eskalacji szkód, ponieważ próby zatrzymania zwierzyny w jej naturalnych ostojach przestały być skuteczne - wskazał Wacław Matysek, specjalista ds. komunikacji Polskiego Związku Łowieckiego.
Dalej przyznał, że w ostatnich czasie do zarządu głównego wpłynęła znaczna liczba sygnałów od rolników gospodarujących w obrębie OHZ Kujan.
- Kierownik Wydziału Gospodarki Łowieckiej Biura Zarządu Głównego Polskiego Związku Łowieckiego pozostaje w bieżącym, nieprzerwanym kontakcie zarówno z rolnikami, jak i pracownikami ośrodka, traktując ten problem jako zadanie nadrzędne i wymagające natychmiastowych działań. W jego ocenie współpraca OHZ z lokalnymi gospodarzami musi być wzorcowa, transparentna i oparta na wzajemnym szacunku, dlatego podjął decyzję o pilnych wizytach terenowych - podał Wacław Matysek.
Deklaracje kierownika PZŁ
Jedno z takich spotkań miało miejsce właśnie w ostatni wtorek. Jak powiedział nam Robert Biskupiak, burmistrz Łobżenicy, odbyło się ono w spokojnej atmosferze. Zjechało się na nie 50 rolników. Z ramienia samorządu, oprócz włodarza, uczestniczyli w nim także radni rady miejskiej i dwoje pracowników urzędu. Pojawił sie na nim także Zbigniew Michalik, kierownik Wydziału Gospodarki Łowieckiej w PZŁ, któremu podlegają wszystkie OHZ w kraju.
Deklaracje, które padły z jego ust, dały nadzieję rolnikom. - Kierownik Michalik uzyskał duży kredyt zaufania od rolników. Zapowiedział spotkanie w kwietniu przyszłego roku. Jako burmistrz zobowiązuje się do bacznego przyglądania się tej sprawie - powiedział burmistrz Robert Biskupiak. Potwierdził to Mikołaj Mrotek.
- Można powiedzieć, że dogadaliśmy się. Pan Zbigniew Michalik zapowiedział, że plan łowiecki do końca marca 2026 roku będzie wykonany w 80%, bo na dziś, co bardzo dziwi, jest to tylko 30%. W kwietniu chce do nas przyjechać jeszcze raz. Poza tym szykują się duże zmiany w OHZ Kujan, w tym i być może personalne. Są także plany, by zacząć w końcu uprawiać poletka zaporowe tuż przy lasach. Zapowiedzieliśmy, że możemy pomóc, bo wiemy, że to będzie dla naszego dobre. Ta zwierzyna wtedy będzie sobie tam siedziała - opowiedział nam po spotkaniu Mikołaj Mrotek.
Rolnik jest dobrej myśli. Zwłaszcza że po tym spotkaniu już odczuł pierwsze zmiany w nastawieniu OHZ Kujan.
- Miałem problem, że dziki znów pod kopiec mi podchodziły. Zgodnie z wytycznymi, zadzwoniłem do kierownika, który nakazał działania OHZ-owi. W nocy już byli myśliwi i pilnowali zwierzyny. Coś się ruszyło - stwierdził Mrotek.
Rolnicy zapowiedzieli, że będą starać się o odszkodowania za straty na polach. Gorzej z uszkodzoną paszą na pryzmach.
- Za szkody w kopcach rekompensaty nie otrzymam. Znajdują się one w obrębie 150 metrów od zabudowań. A jest to teren wyłączony z polowań. Teren ten był oczywiście ogrodzony, ale to i tak nic nie dało - skomentował Mrotek.
Rolnicy z powiatu pilskiego podkreślają, że w tej trudnej sytuacji mogli liczyć na wsparcie lokalnych władz.
- Tagi:
- PZŁ
- szkody łowieckie
- dziki




























