„Dwuzawodowców" na wsi nie brakuje
Sytuacja w rolnictwie spowodowała konieczność szukania alternatywnych źródeł utrzymania poza branżą. Większość rolników w naszym regionie to "dwuzawodowcy" - nie ma wątpliwości Jan Zawisza, przewodniczący "Solidarności" Rolników Indywidualnych województwa świętokrzyskiego. O bolączkach ludzi wsi, którzy z przywiązania do ziemi nie dopuszczają, by stała ugorem, rozmawiała Ewelina Jamka.
Jest pan rolnikiem, ale praca na roli to nie jedyne pana zajęcie...
Pochodzę z Wierzbicy, żona z Osin. Oboje wywodzimy się z rodzin o tradycjach rolniczych. Nasi rodzice byli rolnikami i praca w polu towarzyszyła nam od dziecka. Zawsze to lubiłem, dlatego zdecydowaliśmy się przejąć ziemię po rodzicach. Łącznie jest tego 15 ha, ale z takiego gospodarstwa ciężko wyżyć. Chyba, że jest to produkcja specjalistyczna. Większość gospodarstw w regionie to gospodarstwa zróżnicowane. Podobnie jak nasze - uprawiamy zboża i rośliny strączkowe (łubin, groch). Ich dochodowość powoduje konieczność szukania dodatkowych źródeł zarobkowania. Podobnie, jak większość rolników w naszym regionie, od lat
prowadzę pozarolniczą działalność. Większość rolników u nas jest tzw. "dwuzawodowcami".
Jest Pan przewodniczącym "Solidarności" Rolników Indywidualnych województwa świętokrzyskiego. Czy związek zawodowy rolnikom jest w ogóle potrzebny?
Tego typu zrzeszenie jest jak najbardziej potrzebne, bo niestety rolnicy to taka grupa społeczna, której ciężko się zorganizować i zawalczyć o swoje prawa. A tych dylematów w działalności rolniczej jest wiele. Nie raz rolnicy czują się oszukani, z wielu powodów. Główny to ceny. Oprócz uprawy pola, hoduję również bydło mięsne. Ceny, które są obecnie, są sprzed 15 lat albo niższe, a zobowiązania i wymagania wynikające z zapisów prawa unijnego ogromne. Wielu rolników ciągnie tę działalność tylko ze względu na dopłaty unijne. Bez dopłat nie byliby w stanie inwestować w swoje gospodarstwa, modernizować ich, dostosowywać do europejskich standardów. W ub. roku wszedł pierwszy program, który pozwala na wsparcie tzw. małych rolników, którzy nie są w KRUS. To wsparcie jest minimalne, powinno być wyższe, ale to daje nadzieję na przyszłość. Że ktoś dostrzegł w ogóle takich rolników i ich problemy. To dobrze rokuje dla drobnego rolnictwa z naszego regionu.
To ważne, bo biorąc pod uwagę nasze tradycje, korzenie, czymże byłoby świętokrzyskie bez świętokrzyskiej ziemi?
Przywiązanie do ziemi do czasem zasadniczy powód, dla którego ludzie prowadzą gospodarstwa. W ostatnich latach przybyło ugorów, rolnicy porzucali ziemię, młodzi nie kwapili się do jej przejęcia. O hodowli zwierząt nie wspomnę, co wynikało m.in. z pozbawienia rolników dostępu do lokalnych ubojni w promieniu 30 km od miejsca zamieszkania. One zaprzestały działalności, bo bez wsparcia nie mogły się modernizować,
sprostać wymaganiom rynku. Rolnicy zaprzestali też produkcji wielkoobszarowej.
Widzi Pan jeszcze szanse i możliwości rozwoju dla drobnych rolników indywidualnych?
Cieszy mnie, że Unia Europejska zmieniła podejście do rolnictwa i dostrzegła małe gospodarstwa, które spełniają ważną rolę w społeczeństwie i gospodarce. Są one ważnym elementem łańcucha. Przy dzisiejszych realiach rynkowych jest szansa, że jeśli w jednej specjalności nastąpi "krach", dzięki innej się "obroni". Największą bolączką pod tym względem jest brak stabilizacji cen i ich spadek. Zawsze zastanawia mnie system wsparcia rolnictwa niemieckiego, gdzie rolnik, czy sieje, czy produkuje, z góry wie, jak cenę uzyska. U nas tego nie ma. Nie rozumiem, dlaczego nie da się wypracować takiego systemu, który zabezpieczy rolnika na przyszłość. Dla naszego rolnictwa widzę jednak nadzieję. Jest grupa młodych rolników, którzy przejmują ziemie. Dla nich powinno być jak największe wsparcie. Nowelizacji wymagają przepisy dotyczące rolników-emerytów, by z chwilą przejścia na emeryturę nie musieli przekazywać ziemi, o ile czują się na siłach, by ją dalej uprawiać. Małe gospodarstwa rolne są gwarantem produkcji proekologicznej, bo rolnicy wiedzą, że to wyprodukują będą sami konsumować i przetwarzać. Nie idą w ilość, ale jakość.
Od lat słyszymy zarzuty, że pracę rolnika wykorzystują pośrednicy, którzy najlepiej na tym zarabiają. Zgadza się Pan z tym?
Na pewno jest w tym dużo racji, dobrze by było, gdyby rolnicy tworzyli grupy producenckie. Dobrym rozwiązaniem by było, by w każdym powiecie powstały targowiska, gdzie tylko rolnicy by mogli mieć prawo sprzedawać swoje produkty. Po transformacji ustrojowej, wiele dużych państwowych zakładów zostało
sprywatyzowanych, poszły najczęściej w obcy kapitał. Już wtedy rolnicy zostali pozbawieni udziału w decyzjach, co i za ile się produkuje, co za tym idzie pozbyliśmy się dobrych marek. Jedne co względnie udało się
"ocalić", to mleczarnie, które działają na zasadzie spółdzielni i tu rolnicy mają wpływ na zarządzenie. Nie ma też dobrej marki, która pozwalałaby konkurować na rodzimym rynku. By o to zadbać, w ub. roku podjęliśmy inicjatywę zbierania podpisów do komisji europejskiej odonośnie etykietowania produktów rolnych, by konsument znał ich skład i pochodzenie. Pod określonymi restrykcjami prawnymi. Chodzi o przejrzystość i prawo wyboru konsumenta.
To, co spędza sen z powiek rolników to nadmiar biurokracji i fatalna infrastruktura...
To dylematy, z którymi borykają się rolnicy. Brakuje doradców rolnych, którzy wsparliby, a nawet wyręczyli rolników w pokonywaniu trudności formalnych, np. przy pisaniu wniosków, które bywają czasem
przeinwestowane. Mniej procedur we wnioskach spowodowałoby obustronne korzyści. A jeśli chodzi o infrastrukturę, to wymaga ona wsparcia. Są drogi do pól, które nie były modernizowane od 40 lat. Rolnicy inwestują w sprzęt, a maszyny wywracają się tylko dlatego, że droga jest wyboista. Kontrowersje budzi też szacowanie strat po suszy. Rozwiązaniem byłoby obowiązkowe ubezpieczenie, ale składki na takim poziomie, by rolnika było na nie stać.
Czytaj także:
Ci rolnicy uzyskują wysokie plony z 230 hektarów