O suszy naukowcy mówili od dawna. Problem bagatelizowano
Sytuacja się pogarsza. Brakuje wody. Żywność będzie coraz droższa. O tym, co już dawno trzeba było zrobić, by nie dopuścić do obecnego krytycznego stanu, rozmawiamy z prof. Bogdanem Chojnickim z Katedry Ekologii i Ochrony Środowiska UP w Poznaniu.
Minister gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej Marek Gróbarczyk powiedział, że tegoroczna susza będzie największa od 50 lat. Słowa na wyrost?
Niestety, ten problem nie jest rozdmuchany. Rzecz polega na tym, że poprzedni rok był pełen niedoborów wody. Szczególne centralna Polska, okolice Łodzi, Płocka to obszary o głębokich deficytach opadowych. Generalnie w wielu regionach Polski opady były poniżej normy. Do tego trzeba dodać, że 2019 rok był najcieplejszym rokiem od 1880 r. To jest kompilacja bardzo niebezpieczna. Średnia temp. w Polsce w 2019 roku wynosiła 10,2 °C, a w szkole uczymy, że dla naszego kraju wynosi ona około 8°C. Poza tym w czerwcu zaliczyliśmy jedną rekordową temperaturę wynoszącą 38,2°C. Aby uzmysłowić, jak było ciepło, trzeba przyjrzeć się danym meteorologicznym. Gdy spojrzy się na liczbę dni, biorąc pod uwagę temperaturę, w porównaniu do średniej, to można zobaczyć, że mieliśmy 297 dni powyżej i tylko 68 dni poniżej normy, a 45 było rekordowo ciepłych dni w porównaniu z latami 1981-2010.
(źródło MeteoModel.pl, dr Bartosz Czernecki)
Co to oznacza?
To oznacza tyle, że miniony rok był skrajnie gorący. A poprzedzający go 2018 rok także był bardzo ciepły. Deficyt wody jest więc znaczący. Weszliśmy w zasadzie w nowy rok z małym zapasem wody w krajobrazie plus od początku roku odnotowywaliśmy wysokie, jak na te pory roku, temperatury. Rzeczywiście lutowe niże oraz orkany przyniosły trochę opadów, więc liczyliśmy, że poziom wody w zbiornikach wodnych i glebie choć po części wzrośnie. Ale generalnie może być tak, że kolejny rok, jeśli się powtórzy scenariusz, który obserwujemy od dobrych kilku lat, dotknie nas potężna susza. Wykresy wskazują, że poruszamy się od coraz chłodniejszych do cieplejszych czasów. Narasta liczba ekstremalnych upałów. Globalnie rośnie temperatura, więc i Polska ma z tym coraz większy kłopot. Generalnie przewidywania na przyszłość są takie, że nieznacznie opady nam wzrosną.
Wzrosty opadów nie wpłyną jednak aż tak bardzo na poprawę zasobów wodnych w glebach?
Nie będą one na tyle duże, by zmieniły sytuację. Musimy pamiętać o tym, że jeśli wzrasta temperatura, to trzeba liczyć się z coraz głębszymi deficytami wody. I to bezpośrednio dotyczy rolników. Muszą mieć oni świadomość, że woda w krajobrazie będzie zanikać oraz, że muszą odnosić się do niej z coraz większą troską.
W jaki sposób?
Przede wszystkim dbając o to, by gleba, szczególnie w okresie jesienno-zimowym oraz wiosną, jeszcze przed wschodami, jak najbardziej nasyciła się wodą. A więc przygotować glebę do tego, by ta woda swobodnie do niej wsiąkała. Jeśli mamy ciepłe zimy, to trzeba się liczyć z tym, że jeśli woda nie wsiąknie, to nam odparuje lub odpłynie z pola. A wtedy może dojść do deficytu wodnego. Musimy zastanowić się, na ile krajobraz jest gotowy do przyjęcia wody. Gdy mamy do czynienia z powolnym deszczem, to woda powolutku nam wsiąka i jest szansa, że ta woda popłynie w głąb profilu nasycając glebę. Wtedy to parowanie na powierzchni jest, ale nieznaczne. Mżawka to doskonała pogoda dla upraw. Gleba o dobrze uformowanej strukturze jest w stanie wodę przytrzymać. Dzięki temu oziminy, budując masę korzeniową w okresie wegetacji, mogą pozyskiwać wodę z coraz większych głębokości.
Ale co z uprawami jarymi?
Tutaj jest już problem, bo jeśli je posiejemy i przyjdzie kolejna sucha wiosna, to nie zdążą rozwinąć aparatu korzeniowego, a jeśli nawet rozwiną, to trzeba pamiętać, że wody na tym poziomie gleby już będzie bardzo mało i nie zdążą się załapać na dobre warunki do rozwoju.
Poziom wody w glebach przez kolejne miesiące w danym roku będzie się zmniejszał?
Tak. Gdy spojrzymy na okres najwyższych opadów, to zauważymy, że w czerwcu, lipcu, sierpniu powinniśmy osiągać opady rzędu 50 - 70 litrów na m2. Ale od czerwca pojawiają się opady nawalne i gleba zwyczajnie nie jest w stanie ich przechwycić, dlatego spływają po powierzchni. W lipcu czy sierpniu możemy zaobserwować też erozję wodną. To zjawisko szkodliwe dla wierzchnich warstw gruntu, dodatkowo woda ta nie jest bezużyteczna rolniczo. Nawet potężny letni opad nawilży nam glebę tylko do głębokości maksymalnie 10 cm. Te wody, które „zbieramy” wczesną wiosną, są najważniejsze dla produkcji rolniczej.
I jakie działania są podejmowane, by je zagospodarować?
Całe skupienie ludzi, którzy zajmują się wodą w krajobrazie, szczególnie rolników, dotyczy tego, jak zretencjonować wodę? Jak ją wychwycić? Oczywiście są dwa pomysły. Jeden z nich, centralistyczny zakłada wybudowanie kilku dużych zbiorników i rurami albo kanałami przenoszenie wody na drugi koniec Polski. Ale centralne zarządzanie ma swoje wady, są nimi chociażby straty. Zbudowanie dużego zbiornika naprawdę może niewiele pomóc, bo pamiętajmy, że dziś z infrastrukturą, którą mamy, budowanie kanałów przerzutowych wody to często mrzonka. Nie ma nić wspólnego z realiami.
Co więc pana zdaniem należałoby zrobić?
Wybudować, ale przede wszystkich chronić i odbudowywać, małe zbiorniczki wodne, które są rozsiane po całym krajobrazie. Kiedyś było ich zdecydowanie więcej, ale w dużej mierze zlikwidowano je. Dziś w zasadzie stanowią przeszkodę w uprawie. Trzeba pamiętać jednak, że dzięki nim możemy nagromadzić wody opadowe i zasilić okoliczne tereny. Zwiększyć retencję możemy w bardzo prosty sposób, pokrywając okalający teren roślinnością drzewiasto - krzewiastą. Dlaczego to jest tak bardzo istotne. Rośliny drzewiaste głębiej się korzenią. Nawet jeśli ta woda przez przesiąkanie ucieknie nam z warstw gleby, gdzie jest dostępna dla roślin uprawnych, a więc 30 cm, to drzewa są w stanie pozyskać wodę z większych głębokości, a one dalej odparowują ją, wspomagając kolejne opady. A więc, gdybyśmy zastanowili się nad tym, jak zmodyfikować klimat, to wystarczyłoby posadzić więcej drzew zarówno w polu (np. wzdłuż dróg), jak i wokół zbiorników i tam ten opad będzie częściej następował.
Jakie jest podejście środowiska rolniczego oraz instytucji rządowych do tej koncepcji?
Mało kto na to zwraca uwagę. Jedni podchodzą do tego tematu rozważnie, ale inni drzewa uważają jako coś, co przeszkadza w uprawie. Co też jest w pewien sposób zrozumiałe, bo każdy metr kwadratowy to potencjalna powierzchnia uprawowa, a więc dochód. Rzeczywiście można byłoby wyciąć wszystkie drzewa i nie brać pod uwagę kwestii wody na polu, ale w warunkach narastających temperatur gleba będzie coraz bardziej narażona na naprężenia i deficyty.
Przykładem dobrej praktyki stosowania zadrzewień śródpolnych są działania Dezyderego Chłapowskiego. Ta metoda posiada jeszcze jedną zaletę, bo jeśli postawimy pasy wiatrochronne, to one wyhamowują wiatr. Krótko mówiąc, ta siła osuszająca ciepłym powietrzem jest mocno zredukowana. W ten sposób oszczędzamy wodę, a takie rozwiązanie może być z powodzeniem stosowane przez lokalne społeczności. Co ważne, jest tańsze w porównaniu do scentralizowanych systemów wodnych, które pochłaniają olbrzymie pieniądze, energię i generują poważne problemy natury organizacyjnej, ekologicznej oraz krajobrazowej.
Rezultat zastosowania większej ilości małych a kilku dużych zbiorników byłby podobny?
Jeśli spojrzymy na redukcję parowania to tak. Obecność roślin powoduje zwiększenie retencji, ta retencja jest rozproszona. Jest jednak mały minus - małe obiekty wodne obsadzone krzewami i drzewami nie są tak spektakularnie widoczne jak jeden duży zbiornik...
Czy 10 lat temu można było przewidzieć, że dotknie nas tak poważny kryzys związany ze suszą?
Naukowcy już wtedy sygnalizowali, że będzie gorąco. Ale w Polsce opinia publiczna zajmowała się zupełnie innymi rzeczami. Bagatelizowano często te informacje. Brak zainteresowania sprawił, że np. opinii publicznej umknęły na dwie pokojowe Nagrody Nobla, które otrzymali Polacy za współautostwo raportu opisującego wpływ człowieka na środowisko w tym klimat. Mało kto w Polsce wie, że profesorowie Zbigniew Kundzewicz i Piotr Tryjanowski z Poznania, to dwie osoby, których brakuje na powszechnie znanej liście Polaków wyróżnionych w ten sposób.
Czytaj także: Ardanowski: Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za suszę
Myśli pan, że gdyby już wtedy przedsięwzięto jakieś środki zaradcze w postaci chociażby tych małych obiektów wodnych, dziś sytuacja nie byłaby tak paląca?
Myślę, że tak, jednak trzeba też pamiętać, że zmiana struktury krajobrazu to zwykle powolny marsz. Niezwykle ważne jest pozytywne nastawienia lokalnych wspólnot do takich zmian na polach Pamiętajmy też, że drzewa posadzone potrzebują czasu, by urosnąć. Do tego są potrzebne środki finansowe, których wydatkowanie nie zawsze odbywa się w odpowiednim czasie. Są potrzebne odpowiednie regulacje prawne.
10 lat temu już był czas na to, bo sygnały były wyraźne. Niektórzy jednak uważali, że rolnictwo dzięki wyższej temperaturze i wyższemu stężeniu CO2 w powietrzu będzie bardziej produktywne. Wydawałoby się, że wyższa temperatura to dłuższy sezon wegetacyjny, ale jest to też częstsze występowanie susz oraz warunków niekorzystnych dla rozwoju roślin. Teoretycznie jest szansa na zwiększenie produkcji, ale musimy zadbać o wodę w glebie. Inaczej zamiast notować wzrosty, będziemy mieli do czynienia ze stratami.
Możemy spodziewać się, że w ciągu 10 lat sytuacja pogodowa będzie podobna?
Temperatura będzie wzrastać. Dla nas nie oznacza to tylko i wyłącznie strat wynikających z występowania susz, ale także tylko wzrost niepewności w produkcji rolniczej. Dowiedziałem się, że niektórzy rolnicy już w lutym, z uwagi na rozpoczęcie wegetacji roślin na polach, zaczynali stosować nawozy mineralne, a pamiętajmy, że przecież jeszcze w marcu czy kwietniu przyszły przymrozki. Wjeżdżać z opryskami już w uprawy czy nie? Znaków zapytania będzie coraz więcej.
Cena żywności będzie wzrastać?
Niestety tak. Ktoś to ryzyko będzie musiał sobie wkalkulować w koszty.
Jak ocenia pan programy rządowe mające na celu poprawę stosunków wodnych w glebie w Polsce?
Wiem, że dopłaty do kopania studni głębinowych nie zadziałały. Troszkę się cieszę, że tak się stało. Pompowanie wód gruntowych to rozwiązanie krótkoterminowe i wykorzystywanie zasobów strategicznych, które powinny być zabezpieczone dla ludzi, jako zasoby wody pitnej, a nie do upraw rolniczych. Jeżeli jest tak, że wody gruntowe odbudowują się w ciągu roku, przez co rozumiem, że spracowuje się wodę latem, a zimą poziom wody odbudowuje się, to rzeczywiście można myśleć o tym sposobie nawadniania w kategoriach stabilnego wsparcia uprawowego. Natomiast jeżeli myślimy o sytuacji, w której poziom wody nie jest w stanie w ciągu roku się odbudować...
A tak właśnie w tej chwili jest.
Dodam tu jedynie, że studnie głębinowe sięgają do zbiorników wodnych, które mają swój czas regeneracji. Upowszechnienie się nawadniania wodami głębinowymi staje się ślepym zaułkiem, jeśli zostaje przekroczony roczny potencjał regeneracyjny tych zbiorników.
Może tak być, że będziemy wodę wykorzystywać do celów uprawowych, a przyjdzie moment, gdy zabraknie je do spożycia dla ludzi?
Niestety, tak właśnie może być. Ja to postrzegam tak: jeśli odwołujesz się do rozwiązań krótkoterminowych, to nie licz na trwałe rozwiązanie problemu. Jedna rzecz, o której zapominamy, a używamy tych pojęć jak mantry: rozwój zrównoważony, rolnictwo zrównoważone, gospodarka zrównoważona. A zrównoważony to taki, który pozostawia środowisko w stanie takim, by mogło „świadczyć usługi” także na rzecz przyszłych pokoleń. Jeśli jednak wypompujemy wodę głębinową i ona nie będzie się odbudowywać to tak realizowany rozwój nie jest zrównoważony.
Musimy bardzo poważnie myśleć o małej retencji powierzchniowej i działać. To w zasadzie jest w tej chwili najważniejsze. I nie wierzmy w to, że ktoś z góry rozwiąże nasze problemy bo centralistyczny system już wielokrotnie udowodnił swoją nieskuteczność, a tylko lokalne społeczności mogą sobie poradzić z lokalnymi kwestiami. Sądzę, że w tych małych ojczyznach drzemie olbrzymi potencjał, którego podstawą jest zawsze odpowiednia świadomość.