Pomoc dla gospodarstw rodzinnych - Dajcie rolnikom spokojnie pracować!

Rodzinne gospodarstwo - jaka jest jego definicja? Ile ha powinno liczyć, by być w tej kategorii, jakie kryteria spełniać?
Z tymi pytaniami zwróciliśmy się do Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi.
ZOBACZ TUTAJ - POMOC DLA GOSPODARSTW RODZINNYCH
Zapytaliśmy też rolników, co dla nich oznacza wyrażenie: gospodarstwo rodzinne, a także o to, czy - według ich wiedzy - będą się kwalifikować do przygotowywanego wsparcia oraz o to, jakiej pomocy oczekują.
ROLNICY O GOSPODARSTWACH RODZINNYCH, O WSPARCIU Z MINISTERSTWA ROLNICTWA W RAMACH ZIELONEGO ŁADU
ADAM KANTURSKI
Wrony, województwo łódzkie
48 ha, produkcja trzody chlewnej w cyklu zamkniętym
pracuje sam
Definicję gospodarstwa rodzinnego rozpatrywałbym bardziej jako aspekt społeczny, nie ekonomiczny. To taka podstawowa jednostka życia społecznego na wsi, gdzie wszyscy z rodziny pracują w tym gospodarstwie. Mają tu zajęcie, zarobek i utrzymanie.
Czy chciałbym powiększyć areał? Na glebach, na których pracuję, nie uważam tego za wybitnie sensowne. Tym bardziej, że ceny gruntów są bardzo duże. Patrzyłbym raczej na zwiększanie produkcji zwierzęcej, nie zwiększając areału. Wolałbym się oprzeć na zakupie pasz gotowych.
Ile hektarów powinno mieć gospodarstwo rodzinne? Bardzo trudne pytanie. Trudno określić jedną granicę. Ona jest umowna. Powiedziałbym, że większe znaczenie miałby dochód, jaki przynosi gospodarstwo. Na członka rodziny.
Ja pracuję sam, wspierają mnie rodzice, którzy są już na emeryturze. Dorywczo mam jednego pracownika.
Czego oczekujemy jako właściciele gospodarstw rodzinnych? Jestem pewnie w gronie nielicznych rolników, którzy nie oczekują jakiejś wybitnej pomocy ze strony państwa - chciałbym, żeby w drugą stronę to „poszło”. Zamiast subwencji - zmniejszenie biurokratyzacji i ułatwienie życia temu rolnikowi. Rolnik bowiem dzisiaj stał się biurokratą, który więcej siedzi w dokumentach, który więcej sporządza planów nawozowych, ksiąg wejść do stada i wyjść. Powinien być położony nacisk na to, że wieś to środowisko stricte rolnicze. Wiadomo, w mieście rządzi osoba tam mieszkająca, ale na wsi należy dać rolnikom jakieś przywileje - co do zapachów, odorów i tym podobnych rzeczy - również hałasu pracujących w nocy maszyn. Trzeba dać rolnikom na wsi spokojnie pracować. Mnie nie zależy na subwencjach. Byłbym raczej zwolennikiem gospodarki wolnorynkowej.
MARIUSZ ZAŁOGA
Bukowie, województwo opolskie
Ma 800 ha, prowadzi produkcję roślinną - rzepaku, kukurydzy, pszenicy i jęczmienia ozimego
pracuje razem z ojcem, zatrudnia trzech pracowników
Gospodarstwo rodzinne to takie, które przejmują potomkowie - synowie czy córki. Jeśli prowadził pradziadek, dziadek, tato, teraz ja i widzę, że syn ma zamiłowanie do tego, to właśnie takie gospodarstwo jest rodzinne. U nas już trzecie pokolenie pracuje na to, co jest.
Pracuję razem z ojcem - syn jeszcze jest za młody, zatrudniam też na stałe trzech pracowników, bo sami nie jesteśmy w stanie wszystkiego ogarnąć. Wśród tych pracowników też jest rodzina - m.in. brat żony oraz kuzyn.
Co do ilości hektarów w gospodarstwie rodzinnym - moim zdaniem nie powinno być żadnych ograniczeń. Jeden ma 100 ha, drugi - 200 ha, trzeci - 300 ha. Nie powinno być żadnych limitów.
Jakie powinno być wsparcie? Dopłatowe. Powinny być dopłaty na maszyny, tak jak kiedyś - na materiały siewne. Tak jak było kiedyś, na początku - to się wiązało z tym, że jak ktoś wykorzystał pulę, już nie ma tej dopłaty tyle. Na maszyny powinno być bez ograniczeń, a nie, że liczą, że jak masz więcej hektarów, dopłaty ci się nie należą, bo przekraczasz dochód. Nie powinno być takiego czegoś. Te gospodarstwa rodzinne powinny być jak najwięcej wspierane. To są nasze, polskie gospodarstwa, a nie kapitał obcy.
Powinni też coś zrobić z ubezpieczeniami - ok, jak ktoś ma więcej pola, jak najbardziej mogę tego KRUS-u płacić więcej, ale dlaczego mam płacić więcej, a mój sąsiad ma 5 hektarów i płaci 1/10 tego, co ja i emeryturę będzie mieć taką samą. Moim zdaniem to jest po prostu nielogiczne, bo w ZUS-ie płacisz więcej - masz większą emeryturę. My płacimy więcej i co z tego? To jest źle rozwiązane. To jest niesprawiedliwe.
Gdybym miał możliwość, oczywiście, chciałbym powiększyć jeszcze areał. Do ilu? Nie wiem. Marzenia są. Teraz mamy 800 ha, do 1.000 ha na pewno byśmy chcieli powiększyć. Tym bardziej, że mamy praktycznie nowy park maszynowy i jesteśmy w stanie, moim zdaniem, 1.200 - 1.300 ha tym sprzętem obrobić.
JERZY ŁOŚ
Kuklice, województwo dolnośląskie
Ma 40 ha (tylko 12 ha - swojej), prowadzi produkcję roślinną
Wydaje mi się, że gospodarstwo rodzinne to gospodarstwo prowadzone przez rodzinę, czyli przez np. jedno czy dwa pokolenia. Mają odpowiedni areał, który zapewnia im odpowiednie funkcjonowanie i byt. W naszych okolicach akurat jest problem z gospodarstwami rodzinnymi. Większość jest typowo popegeerowskich. Dziadek, jak po wojnie dostawali, dostał raptem 5 ha ziemi. To jest bardzo rozdrobnione rolnictwo.
Gospodarzę 20 parę lat i mam problem nawet z dzierżawą jakiejkolwiek ziemi. Oprócz tego działki są bardzo rozdrobnione. Jest problem z powiększaniem gospodarstw. Większość popegeerowskiej ziemi zabrało 3-4 rolników w kilku gminach i ziemia się skończyła.
Jakby była taka możliwość, na pewno chciałbym powiększyć areał. Mam 13-letniego syna. Jakby chciał zostać na gospodarstwie, to na pewno nie takim areale. Z tego jest, swojej ziemi mam raptem 12 ha. Reszta to są dzierżawy. Gospodarzyć to można z areałem na poziomie 100-150 ha. Wtedy gospodarstwo mogłoby się rozwijać. Maszyny są takie drogie, nie chodzi o to, by do nich dokładać. Żeby się je kiedykolwiek spłaciło, musiałyby na siebie zarobić.
Jakie powinno być wsparcie? Dostęp do zasobów ziemi. Bez tego nie ma możliwości, by gospodarstwa rodzinne się ostały. Jak będą odpowiednio duże, już one sobie poradzą.
Dzisiaj z dekady na dekadę gospodarstwo musi być coraz większe. Kiedyś rodzice mieli 8-10 ha i z tego utrzymywała się cała rodzina. Po 30-40 latach to już jest nierealne.
Tymczasem na razie dzierżawa z zasobów Agencji odbywa się na zasadzie przetargów - wygrywają rolnicy z ościennych gmin albo ci, którzy prowadzą jakieś wielkie gospodarstwa, produkcję warzywną. Proponują takie stawki, że przy produkcji roślinnej są nie do przeskoczenia. Agencja wystawia nawet za ok. 2,5 tys. za hektar. W przetargu ziemia idzie aż za 3 tys. zł. Jaka powinna być cena, by była przystępna? Powiedzmy - 1,5 tys. zł, przy tych kosztach produkcji, ostatnich plonach, panującej suszy i cenach, żeby cokolwiek zostało i jakoś można było funkcjonować.
Ziemia w sprzedaży kosztuje średnio ok. 70 tys. zł. Nieraz Agencja sprzedawała i za 100 tys. zł! Ile to lat trzeba byłoby pracować, żeby to się zwróciło, a kiedy mamy zarabiać? W trzecim pokoleniu chyba.
Na początku lat 90-tych byłem we Francji na stażu. Tam były tanie kredyty. To, co rolnicy zarobili przez rok, odkładali, przeznaczali te pieniądze na jakieś inwestycje. Dalszą produkcję w kolejnym roku zaczynali na kredytach z oprocentowaniem bodajże 0,5 % w stosunku rocznym. Wszystko było kredytowane. Swojej prywatnej gotówki na bieżącą produkcję nie wykładali. Kredyty były tak tanie, że rolnikom opłacało się położyć swoje zyski na lokatach, a gospodarować i rozwijać produkcję tamtymi środkami.
My to wszystko, co zarobimy, wkładamy z powrotem i nie wiadomo, czy odzyskamy. Jak przyjdzie susza, klęska żywiołowa, wszystko przepadnie.
MAREK MUZALEWSKI
Kuligi, województwo warmińsko-mazurskie
ma 33,30 ha, prowadzi tucz trzody chlewnej
pracuje sam