Rolnik namawia do ubezpieczania upraw

Już niedługo ruszy sezon ubezpieczeń upraw wiosennych. Czy warto do nich przystąpić? Ile kosztują? Na co zwracać uwagę przy zawieraniu polis?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Łukasz Raczkiewicz w Łowęcicach w Wielkopolsce prowadzi gospodarstwo rolne. Pomaga mu w tym brat Mateusz. Ich biznes nie jest duży (około 11 ha) i stanowi dodatkową część zarobkowania, bo panowie przede wszystkim utrzymują się z zatrudnienia we firmach. Mimo to bardzo poważnie podchodzą do pracy w rolnictwie. Prowadzą uproszczoną księgowość, zmienili system uprawy gleby na bezorkowy i całkowicie zautomatyzowali chlewnię. W ramach racjonalnego zarządzania gospodarstwem corocznie także ubezpieczają swoje gospodarstwo, w tym i uprawy.
- Zawsze, gdy rozmawiam z innymi rolnikami, apeluję: wydajcie te kilkaset złotych na ubezpieczenie. Może w pierwszym roku, dwóch czy trzech latach nie będzie żadnego odszkodowania. Ale przyjdzie kiedyś rok, w którym spotka was nawałnica czy inna klęska żywiołowa i zawarta polisa uratuje finanse w gospodarstwie - stwierdza Łukasz Raczkiewicz.
Młody rolnik wspomina, że jego ojciec ubezpieczał w gospodarstwie to, co było obowiązkowe, a więc OC i budynki. On poszedł krok dalej - zdecydował się na objęcie polisą także płodów rolnych, wszelkie ruchomości (urządzenia takie jak śrutownik), uprawy, a w tym roku nawet świnie.
- W moim przypadku to był bardzo przemyślany krok. Uważam, że ubezpieczenia ogólnie w życiu bardzo się przydają. W tym przypadku gospodarstwo jest pewną wartością i musimy je zabezpieczyć, bo nie wiemy, co stanie się jutro czy pojutrze - przekonuje i dodaje, że jego ubezpieczenie gospodarcze, to nie jest tylko polisa na dom i budynki, ale także maszyny.
- Nie mówimy o zwykłym OC, ale o tym, że w przypadku, gdy przyjdzie jakaś tragedia, wiatr, grad, w wyniku poniesienia szkód, otrzymamy rekompensatę także za zmagazynowane płody czy elementy ruchome. Nie trzeba ubezpieczać każdego urządzenia osobno, lecz można zsumować wartość wszystkich i w ten sposób zawrzeć polisę - mówi Łukasz Raczkiewicz.
Dodaje, że zdecydował się na ubezpieczenie zwierząt. W jego opinii, są to małe wydatki. - A gdyby doszło do spięcia energetycznego i porażenia, pożaru, zalania, wiatr zdmuchnąłby dach czy strop spadłby na zwierzęta, można ubiegać się o odszkodowanie. Trzeba podać faktyczną ilość sztuk i cenę rynkową. Za pokryciem polisy grupy 50 świń na rok to koszt 50 zł. A na sam zakup warchlaka muszę wydać od 15 do 20 tys. zł. Nie przewiduję, że coś złego się stanie, ale nigdy nie możemy być pewni niczego - tłumaczy rolnik.
Łukasz i Mateusz Raczkiewicz posiadają hektar łąk. Na swoim areale wysiewają dodatkowo 2 hektary buraków. Pozostała część, a więc około 8 hektarów, przeznaczona jest na uprawę zbóż: pszenicy, jęczmienia oraz pszenżyta, które jest wymiennie stosowane z żytem. Raz na 3 lata, w ramach płodozmianu, w strukturę zasiewów wchodzi także kukurydza. Rolnicy z Łowęcic ubezpieczają zarówno w sezonie wiosennym, jak i jesiennym, od takich ryzyk, jak: grad, deszcz nawalny, huragan, spalenie oraz przymrozki wiosenne. Na polisy obejmujące uprawy wydaje rocznie około 1400 zł.
- Nie jest to duży wydatek, biorąc pod uwagę wielkość późniejszego odszkodowania, gdyby coś się stało. A to, że się stanie, jest bardzo prawdopodobne. Zmienia się klimat. Dochodzi do anomalii pogodowych. W ubiegłym roku zgłosiłem straty powstałe w wyniku deszczu nawalnego i gradu. Nie stwierdzono może szkodowości w 100 procentach, ale przyjechała firma, która oceniła straty i wypłaciła odszkodowanie - wyjaśnia gospodarz z Łowęcic.
Jego zdaniem, rolników do ubezpieczania upraw powinna przekonywać także wysokość udzielanej przez państwo pomocy suszowej. Ci, którzy decydują się na zawieranie polis, otrzymują o 50% wyższe wsparcie finansowe.
- Płacę 1400 zł, a w razie wystąpienia suszy, państwo jest mi w stanie dać 5 tys. zł. To jest czysta kalkulacja - tłumaczy.
Rolnik podpowiada, by nie bać się zgłaszać szkód i w sytuacjach, gdy wielkość oszacowanej straty, naszym zdaniem, wydaje się za niska - odwoływać się! - Nawet jeśli ubezpieczyciel uzna, że to będzie 1% uszczerbku, wypłaci tę kwotę. Im prędzej to zgłosimy, tym szybciej przyjedzie likwidator i dostaniemy te pieniądze. Zawsze warto też brać pod uwagę odwołanie się od oszacowanych strat. Warto rozważyć pójście do agronoma, to może być specjalista z ODR, który szacuje straty w komisjach klęskowych. Takie zaświadczenie z jego strony możne być skuteczne - tłumaczy Łukasz Raczkiewicz. Rolnik poleca, by w kwestii ubezpieczeń współpracować z agencjami ubezpieczeniowymi. - I odpowiednimi osobami, które poświęcą czas na wyszukanie najbardziej korzystnej oferty. Ważny jest zakres ubezpieczenia. Jedna firma może mieć niższą cenę, ale kilka wyłączeń, gdzie dane ryzyko nie będzie włączone w polisę. A są towarzystwa, które mogą dołożyć coś dodatkowego za fajną cenę - stwierdza.