Najgorsze jest przeskakiwanie z kwiatka na kwiatek
Justyna i Dariusz Józefiakowie wiele lat temu mieli bydło, później rozpoczęli hodowlę trzody chlewnej w cyklu zamkniętym. Jednak zawirowania na rynku zwierzęcym skłoniły ich do kolejnej zmiany produkcji. Teraz zajmują się hodowlą prosiąt.
Praca nie jest łatwa, ceny również niestabilne, ale nie zamierzają nic zmieniać.
- Jak już człowiek się wyspecjalizował, to powinien się tego trzymać. Ciągle dokształcać się, doskonalić, a nie przeskakiwać z kwiatka na kwiatek - podkreśla producent.
Zakochani w prosiętach
Justyna i Dariusz Józefiakowie ze Sławoszewa (powiat jarociński) od kilku lat zajmują się produkcją prosiąt. Dlaczego zdecydowali się na ten rodzaj hodowli?
- Przez cały czas mówiliśmy, że będziemy prowadzić hodowlę trzody chlewnej w cyklu zamkniętym. Postawiliśmy tuczarnię, mieliśmy swoje maciory i część prosiąt zostawialiśmy na tucz, a cześć na sprzedaż. Ale z tucznikami to jest raz dołek, raz górka. Pól też nie mamy za dużo, bo 30 hektarów, więc brakowało nam paszy. Dlatego w pewnym momencie zaczęliśmy liczyć i to mocno. Doszliśmy do wniosku, że bardziej opłaca się hodować prosięta - wspomina pan Dariusz.
Dokupili maciory i rozpoczęli produkcję prosiąt
- Moja żona z córkami bardzo dobrze się tym zajmują, a ja jestem - można powiedzieć - koordynatorem - śmieje się rolnik.
Dodaje, że na początku był duży zbyt na prosięta.
- W ubiegłym roku ten zbyt się załamał. Był problem ze sprzedażą, a później troszkę się ruszyło. Ale cena tucznika poszła na dół, to i cena prosiąt poszła na dół. Za zeszły rok, nie będę mówił w kwotach, ale jeśli chodzi o zysk, który miał być zainwestowany w gospodarstwo, to tych pieniędzy nie ma. Z innych rzeczy trzeba było dołożyć, żeby się to kręciło. A produkcja prosiąt nie jest tania - zaznacza pan Dariusz.
Pracy przy produkcji prosiąt nie brakuje. Porody odbywają się co dwa tygodnie.
- Przed oproszeniem trzeba zaszczepić maciory. Później przy odsadzaniu też zaszczepić trzeba prosięta. Kiedy maciory się proszą to całymi dniami się nie śpi, a tylko pilnuje. Czasami zdarza się, że trzeba pomóc w urodzeniu się - mówi pani Justyna.
Każda maciora jest kolczykowana. Ma też swoją kartotekę. Tam zapisywane są ruje, zapłodnienia i daty porodów oraz liczba urodzonych prosiąt.
- Taka rekordzistka będzie się już 13 raz prosić. Średnio mamy od maciory 25-26 prosiąt. Kilka lat temu to był bardzo dobry wynik, a teraz powinno być już ponad 30 sztuk. Inseminacją zajmuje się specjalista, mamy swój matecznik, maciory są rasy Wielkiej Białej. (…) Inseminator jest dobry, on wie, czy daną sztukę można inseminować czy też nie. My jesteśmy także zdania, że po to są inseminatorzy, żeby to robili - twierdzą państwo Józefiakowie.
Zapłodnienie jednej sztuki kosztuje około 65 zł.
- Uważam, że gdybym sam to robił, to, jeśli chodzi o koszty, to nie byłyby niższe. Musiałbym jechać po nasienie, musiałbym kupić termos, żeby to przetrzymywać i przewracać, później iść do chlewni i to robić. A inseminator przywozi tyle nasienia, ile się zamówi. Jeśli jakiejś sztuki nie da się pokryć, to nasienie jest zabierane i za to już nie płacimy - wyjaśnia pan Dariusz.
Dodaje, że zdarza się, że po pewnym czasie okazuje się, że zapłodnienie się nie udaje.
- Maciora kiedyś powtórzyła cztery razy i za czwartym razem urodziła 17 sztuk. Mieliśmy też taką sztukę, że dała trzy prosięta w tym dwa nieżywe, a później dała 20 sztuk - opowiada pani Justyna.
Jej mąż dodaje, że w takim przypadku maciora traktowana jest jako matka, czyli pomaga wykarmić prosięta tej maciorze, która dała bardzo liczny miot.
- Maciora średnio ma 16 sutków i jak wykarmi 14 prosiąt, to jest sukces. Dlatego prosięta przesadzamy do tamtej - wyjaśnia pan Dariusz.
Nie mniej pracy jest przy odsadzaniu prosiąt. Tym zajmują się pani Justyna z córkami.
- Musimy je poważyć, policzyć, później wyganiamy na ganek i sortujemy: małe osobno, średnie osobno i duże też osobno. Następnie kojce trzeba wyczyścić, zdezynfekować i maciory zintegrować, i kolejne maciory przenieść do porodówek - opowiada pani Justyna.
Państwo Józefiakowie na 30 hektarach uprawiają zboża, buraki i marchew oraz ziemniaki. Zebrane ziarno i warzywa stanowią paszę dla prosiąt.
- To nam wystarcza. Ale, żeby dobudować chlewnię, obecną przebudować, to trzeba zainwestować porządne pieniądze. Nie mogę sobie pozwolić na zatrzymanie części produkcji i modernizować obiekty, bo byłyby wyłączone przez pół roku. Zanim wstawię zwierzęta, to minie kolejne pół roku. I przez rok czasu nie będę miał, a koszty są stałe - stwierdza hodowca.
Rząd nagłaśnia programy dotyczące dużej pomocy finansowej dla producentów trzody chlewnej. Jednak Józefiakowie nie mogą liczyć na wsparcie, bo mają prosięta, a nie tuczniki.
- Wcześniej było mówione, że pieniądze mają być dzielone na pół: producent prosiąt ma dostać część pieniędzy i producent tuczników drugą część. Ale to upadło i dostali tylko producenci tuczników - ubolewa Dariusz Józefiak.
Podkreśla, że rolnicy domagają się od rządu polskiego stabilizacji rynku zbytu i cen.
- Żeby rząd zajął się ochroną polskiej, rodzimej produkcji, a nie patrzył na importerów, żeby ściągali z zagranicy. Kraj, który nie potrafi się wyżywić i obronić, to taki kraj jest pogrzebany, a my do tego zmierzamy - ubolewa rolnik.
Dodaje, że trzy lata temu, kiedy był na szkoleniu usłyszał, że rolnicy są w stanie wyprodukować 60% wieprzowiny na potrzeby kraju.
- A w tej chwili produkujemy tylko 40%. I jeżeli pójdzie to dalej w tym kierunku, to będziemy mieć tylko te maki, które są w zbożu - obawia się Dariusz Józefiak.
Gospodarstwo rolne to nie jedyne zajęcie państwa Józefiaków. Wolny czas spędzają w Beskidzie Zachodnim, gdzie wypoczywają w Szczawnicy.
- Mamy tak zorganizowaną pracę w gospodarstwie, że realizujemy swoje hobby. Bardzo lubimy chodzić po górach, jeździć na nartach i kiedy mamy wolny czas i środki to zwiedzamy Polskę - podkreśla pan Dariusz.
Natomiast pani Justyna specjalizuje się w nalewkach z przeróżnych owoców.